Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1928

Ta strona została przepisana.

się i wstyd mi, że tak długo milczę; pragnę żebyś się wytłómaczył.
— Jakiego tłómaczenia żądasz? spytał Kamil głosem tak zwyczajnym, jak gdyby żądanie to dziwiło go w samej rzeczy.
— Żądam, abyś się wytłómaczył z twego postępowania, począwszy od dnia, w którym po raz pierwszy noga twa przestąpiła próg pałacu Valgeneuse.
— Jeszcze podejrzenia! rzekł Kamil z niecierpliwością, zdawało mi się, że uspokoiłem cię pod tym względem.
— Kamilu, wiara moja w ciebie była równie wielką, jak miłość moja. Gdy cię pytałam o twe stosunki z panną Zuzanną de Valgeneuse i gdy mnie zapewniłeś, że ona nie ma dla ciebie, ani ty dla niej tylko pewne uczucie serdeczności, co najwyżej braterskie, wtedy kochałam cię, pragnęłam tylko wierzyć i wierzyłam.
— Cóż dalej? wtrącił amerykanin.
— Poczekaj, Kamilu; owa przysięga, którąś wykonał cztery miesiące temu, czy powtórzyłbyś mi ją dzisiaj?
— Bez wszelkiej wątpliwości.
— Więc kochasz mnie dziś, tak jak rok temu kochałeś, to jest w dniu ślubu naszego?
— Trochę więcej, odrzekł Kamil z giestem galanterji, który dziwnie odbijał przy ponurej twarzy jego żony.
— I nie kochasz panny de Valgeneuse?
— Spodziewam się, moja kochana.
— Przysiągłbyś na to?
— Przysięgam, powiedział Kamil, śmiejąc się.
— Nie, nie tak, nie tym tonem, lecz uroczyście, jak przed Bogiem.
— Przysięgam, jak przed Bogiem, odrzekł Kamil, który dał nam już jednę próbkę, jaką wagę przywiązywał do przysiąg miłości.
— A więc przed Bogiem, Kamilu, zawołała kreolka z głębokim wyrazem obrzydzenia, jesteś obłudnikiem i podłym, krzywoprzysiężcą i zdrajcą!
Kamil skoczył i chciał się odezwać, lecz ruchem ręki nakazującym młoda kobieta powstrzymała go.
— Dość tych kłamstw, raz ci już powiedziałam, wiem wszystko. Od kilku dni śledzę cię, chodzę za tobą, widuję cię wchodzącego do pałacu Valgeneuse i wychodzącego