Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1931

Ta strona została przepisana.

— Chcę ci zawierzyć.
— A! jak to dobrze, zawołał Kamil, wyciągając ręce.
— Poczekaj, Kamilu, chcę ci zawierzyć, ale potrzeba mi pewnego dowodu.
— Jednego?
— Wyjedzmy ztąd?
— Jakto, wyjedzmy? zawołał Kamil zdziwiony, dlaczego mamy wyjechać?
— Bo nieuczciwie jest dać się tak łudzić pannie de Valgeneuse. Ona cię kocha, powiadasz: więc ma nadzieję, ty jej nie kochasz więc cierpi. Nadzieja i cierpienie; dla zniszczenia obojga jeden jest tylko sposób, odjazd.
Kamil próbował żartować.
— Przypuszczam, iż odjazd stałby się rozwiązaniem, powiedział, widzimy tego dowody w rozlicznych komedjach; potrzeba jeszcze wiedzieć dokąd mamy jechać.
— Tam, gdzie nas kochają, Kamilu; miejsce, gdzie nas kochają, to prawdziwa ojczyzna. Dokąd zechcesz pojadę, o sto mil od Francji, o tysiąc mil od Francji tylko jedźmy.
— Zapewne, odparł Kamil, i byłbym ci nawet sam zaprojektował oddawna podróż do Włoch lub Hiszpanii, gdybym się był nie obawiał wymówek.
— Wymówek, odemnie?
— Tak jest. Rozważ tylko. Ja, który całemi laty, przebywałem w Paryżu, nie mam naprawdę tak dalece co w nim widzieć, mówiłem sobie, lecz ona, moja biedna Dolores, która, jak wszystkie młode dziewczęta z naszych stron, tak długo pieściła się słodkiem marzeniem: widzieć Paryż i umrzeć, czyż nie przebudzę jej gwałtownie, nim jej marzenie się spełni?
— Jeżeli ten wzgląd powstrzymywał cię jedynie, Kamilu, niechaj nic już nie opóźnia naszego wyjazdu; widziałam Paryż i wszystko com chciała widzieć.
— Dobrze więc, niech tak będzie, rzekł Kamil, pojedziemy.
— Kiedy?
— Ależ, kiedy zechcesz.
— Jedzmy tedy jutro.
— O! wykrzyknął osłupiały amerykanin, jutro?
— Bez wątpienia, ponieważ nic cię nie zatrzymuje w Paryżu, prócz obawy zbudzenia mnie z mojego snu.
— Nie, nie, powiedział Kamil, jak to łatwo powiedzieć.