Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1932

Ta strona została przepisana.

Choćby tylko walizy spakować to już potrzeba na to więcej niż dwudziestu czterech godzin. Jutro! powtórzył, a nasze sprawunki, wizyty, załatwienie interesów?
— Moje kufry są spakowane, sprawunki załatwione, interesy zaspokojone, a wczoraj rozesłałam bilety z pożegnaniem do wszystkich domów, gdzieśmy bywali.
— Ależ potrzeba przecie z kilka dni żeby módz uścisnąć dłoń naszych przyjaciół.
— Najpierw, kto ma taki charakter, jak ty, Kamilu, ten nie posiada przyjaciół a tylko znajomych. Twoim najzaufańszym znajomym był Loredan; Loredan został zabity wczoraj a pogrzebany dzisiaj. Nie masz ani jednej dłoni więcej do uścisku w Paryżu, jedźmy więc jutro.
— To niepodobna.
— Zważ dobrze, jaką mi odpowiedź dajesz, Kamilu.
— Zapewne. A co moi dostarczyciele rzekliby na to, gdybym tak raptem odjechał? Wyglądałbym na bankruta. Przecie odjeżdżam, a nie uciekam.
— Ile ci czasu potrzeba, żeby twój odjazd nie miał pozoru ucieczki? Odpowiedz.
— Ależ ja nie wiem...
— Trzy dni, czy ci wystarczą?
— Prawdziwie, taka natarczywość jest istotnie nierozsądną, moja droga.
— Cztery dni, pięć, sześć, mówiła głosem jak zgrzyt ostrym młoda kobieta, czy dosyć?
— Tak bardzo ci o to chodzi? spytał Kamil, który poczynał niepokoić się tem rozdrażnieniem żony.
— Tak jak o życie.
— No to ośm dni.
— Ośm dni, niech będzie, rzekła decydująco, lecz mówię prawdę, dodała, spoglądając na szufladę, w której pistolety i sztylet były zamknięte, jeżeli od dziś za ośm dni nie wyjedziemy, dziewiątego dnia, ty, ona i ja, Kamilu, staniemy przed Bogiem, by tam zdać rachunek z naszego postępowania.
— Dobrze, powiedział, ściągając brwi i jakby rozważając coś więcej jeszcze, dobrze, za ośm dni pojedziemy, na mnie kolej, żebym ci na to dał słowo honoru.
I, zabierając odzież, którą, jakeśmy to powiedzieli, rzucił na fotel, wyszedł do swojego pokoju obok, i nie dając sobie sprawy z tego co czyni, zamknął drzwi na zamek.