Salvator zdawał się nie uważać wrażenia, jakie widok jego sprawił na dziewicy i spytał się po raz wtóry i z równą powagą, jak pierwszym razem:
— Czy przyjmujesz kuzynko?
— Z najwyższą wdzięcznością, odpowiedziała panna de Valgeneuse głosem wzruszonym, i wyciągając obie ręce do młodego człowieka.
Ale ten ukłonił się i krokiem w tył się cofnął.
— Odchodzę, panno Zuzanno, powiedział, aby natychmiast kazać panu Baratteau przygotować akt któryby cię uczynił spadkobierczynią miljona. Już jutro będziesz pani mogła podnieść swój pierwszy kwartalny procent.
— Kuzynie! zawołała, zatrzymując go jaknajsłodszym głosem, Konradzie! czy podobna, abyś mógł mnie nienawidzieć?
— Powtarzam to, panno Zuzanno, wyrzekł Salvator zimno się uśmiechając, nikogo nie nienawidzę.
— Czy to podobna, Konradzie, ciągnęła dalej Zuzanna, nadając głosowi i twarzy wyraz najtkliwszego uczucia, czy podobna, iżbyś zapomniał, że większa część naszego życia, dziecinnych lat młodości spłynęła razem, że mamy przeszłość wspólną, że nosimy to samo nazwisko i że wreszcie ta sama krew płynie w żyłach naszych?
— Niczego nie zapomniałem, Zuzanno, powiedział ze smutkiem Salvator, ani o zamiarach powziętych przez naszych rodziców względem nas, i dlatego właśnie, że nie zapomniałem, jestem tu dziś u ciebie, kuzynko.
— Czy prawdę mówisz, Konradzie?
— Nigdy nie kłamię.
— Ależ, w takim razie, czy sądzisz, że dosyć zrobiłeś dla siostrzenicy twojego ojca, zapewniając jej, nawet tak wspaniałomyślnie jak to uczyniłeś, byt materjalny? Jestem sama na świecie, Konradzie, sama począwszy od tego dnia. Nie mam już ani krewnego, ani przyjaciela, ani pomocy żadnej.
— To kara Boga, Zuzanno, powiedział poważnie młody człowiek.
— O! jesteś zanadto surowy.
— Czy nic sobie nie wyrzucasz, Zuzanno?
— Nic tak wielkiego, Konradzie; chyba, że może nazwiesz wielkiemi błędami, kokieterję młodej dziewczyny, albo kaprysy dorosłej panny.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1937
Ta strona została przepisana.