— Czy to przez kokieterję lub kaprys, mówił dalej Konrad uroczyście, udzieliłaś pomocy w tej obrzydłej sprawie, której wynikiem było porwanie pewnej młodej panienki z waszej pensji, porwanie wykonane w twoich oczach, przez twojego brata i przy twoim współudziale? Czy sądzisz, że Bóg nie karze, jeśli nie dziś, to jutro, podobnego kaprysu? Tak, Zuzanno, ten dzień przyszedł, a Bóg cię karze opuszczeniem, osamotnieniem, odłączeniem od całej rodziny; kara surowa ale zasłużona, i tem samem sprawiedliwa.
Panna de Valgeneuse spuściła głowę; rumieniec, którego nie mogła powstrzymać, wybiegł jej na twarz. W chwilę potem podniosła głowę jakby szukając następujących słów:
— Tak to, powiedziała, ty Konradzie, mój najbliższy i mój ostatni krewny, odmawiasz mi nietylko swej przyjaźni, ale nawet pomocy. Nie jestem zatwardziałą grzesznicą jednakże, Konradzie. Grunt mojego serca jest dobry, wierzaj mi, i może nawet będę mogła naprawić przy twej pomocy straszliwy błąd zapewne, lecz który można łagodniej sądzić jeśli nie usprawiedliwić, ze względu na jego przyczynę. Tożto miłość braterska popchnęła mnie do złego czynu. Gdzie jest ta młoda dziewczyna? Pójdę, rzucę jej się do nóg; błagać ją będę o przebaczenie. Ona była sierotą i biedną, wezmę ją do siebie, będzie moją przyjaciółką, moją siostrą; wyposażę ją, wydam za mąż. Wreszcie, dla zatarcia owych lat poświęconych złym uczynkom, spędzę resztę życia dobrze czyniąc. Tylko błagam cię jak o łaskę, dodaj mi odwagi, pomóż mi, nie odbiegaj odemnie.
— Zapóźno, wyrzekł Salvator.
— Konradzie, prosiła młoda dziewica, nie bądź aniołem mścicielem. Słyszałam nieraz wymawiane imię twoje Salwatora, jako imię człowieka dobroczyńcy. Nie bądź równie surowym, jak Bóg, ty, który jesteś tylko jednem z Jego stworzeń. Podaj rękę temu, kto cię błaga, zamiast go pchnąć głębiej w przepaść. W braku przyjaźni daj mi swą litość, Konradzie; jesteśmy jeszcze młodzi oboje, jeszcze więc nie wszystko stracone. Badaj mnie, wystaw na próby, na pokusy, a jeśli wezmę się z równą gorliwością do dobrego, jak się oddawałam złemu, zobaczysz, Konradzie, jakie skarby poświęcenia i serdecznego uczucia odnajdziesz w tem sercu tak nieprzystępnem dobremu!
— Zapóźno! powtórzył smutno Salvator. Jestem w święcie moralnym do pewnego stopnia lekarzem, Zuzanno;
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1938
Ta strona została przepisana.