Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1947

Ta strona została przepisana.

znanych nie wiedział zupełnie, do tego stopnia wysoka jego prawość oddając się dobremu, zamykała się przed złem.
Przyjął więc biskupa, jak księdza, w rękach którego złożony był drogocenny depozyt sumienia jego żony; skłonił się z uszanowaniem i przysuwając fotel, giestem wskazał mu by usiadł.
— Wybacz, panie marszałku, zaczął biskup, że przychodzę przeszkadzać panu w jego ważnych zajęciach.
— Tak rzadko mam sposobność widzenia cię ekscelencjo, odrzekł marszałek, że przyjmuję z pospiechem. Jakiemuż szczęśliwemu wypadkowi winnien jestem pańską wizytę.
— Panie marszałku, powiedział biskup, jestem uczciwym człowiekiem.
— Nie wątpię o tem, ekscelencjo.
— Nie wyrządziłem nigdy nic złego i nie chciałbym wyrządzić nikomu.
— Jestem przekonany.
— Wszystkie moje czynności są jawne, mogą świadczyć o czystości mego życia.
— Jesteś ekscelencjo spowiednikiem pani marszałkowej, to dosyć.
— No tak, panie marszałku, i dlatego, że jestem spowiednikiem pani de Larnothe-Houdan, mam honor prosić pana o chwilę rozmowy.
— Słucham cię ekscelencjo.
— Cobyś panie marszałku rzekł, dowiedziawszy się nagle, że spowiednik pańskiej pełnej cnót małżonki jest godnym nienawiści, złośliwym łotrem, pozbawionym honoru i wstydu, zbrodniarzem splamionym.
— Nie rozumiem cię, ekscelencjo.
— Cobyś pan powiedział, gdyby ten, który do pana mówi, był najprzewrotniejszym, najbezwstydniejszym, najniebezpieczniejszym z całego chrześciaństwa zbrodniarzem.
— Powiedziałbym, ekscelencjo, że nie jego miejsce przy mojej żonie, a jeżeliby się opierał, wyrzuciłbym go za drzwi.
— A więc, panie marszałku, ten, o kim panu mówię, jeżeli nie jest wielkim zbrodniarzem, to oskarżają go o to, i od pana też, który jesteś wcieleniem prawości i czci, przychodzę żądać sprawiedliwości.
— Jeśli cię dobrze rozumiem, ekscelencjo, jesteś obwiniony o niewiem już jakie błędy i udajesz się do mnie,