Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1955

Ta strona została przepisana.

gorliwszego uniesienia, za kwadrans zobaczę się z marszałkiem, i tak prawda, jak wierzę w tego Boga, nim godzina minie, zmuszę marszałka do wejścia w siebie, i zegnę go na kolana u stóp twoich w postawie żalu i pokory.
— Nie rozumiesz mnie, margrabino, podjął biskup trochę zniecierpliwiony, nie idzie tu o marszałka, i, między nami mówiąc, proszę cię, nie wspominaj mu jednego słowa z tego wszystkiego, nie rób nawet najmniejszej aluzji. Nie potrzebuję tłómaczeń marszałka. Wiem oddawna czego się mam trzymać, gdy chodzi o próżność złości ludzkiej; odjeżdżam, a odjeżdżając, przebaczam mu!
— Święty człowiek! szepnęła margrabina wzruszonym głosem i z wilgotnemi oczyma.
— Wszystko o co cię proszę, margrabino, ciągnął dalej monsignor Coletti, jest to, ażebym miał pewność przed odjazdem, że ta dobra dusza pozostaje w dobrych rękach!; inaczej mówiąc, błagam cię, kochana margrabino, byś nie tracąc czasu, poszła do marszałkowej de Lamothe-Houdan i skłoniła ją do przyjęcia na moje miejsce za spowiednika szanownego księdza Bouquemont. Będę miał przyjemność widzieć się z nim tego wieczora i dać mu poufne w tej mierze instrukcje.
— Nim godzina upłynie, ekscelencjo, powiedziała margrabina, ksiądz Bouquemont zostanie przyjęty jako przewodnik sumienia księżnej Riny i powiem ci za kwadrans, czy w tejże chwili nie oczekuję odwiedzin godnego kapłana.
Zaledwie wymówiła te słowa, gdy panna służąca weszła do buduaru, oznajmiając księdza Bouquemont.
— Proś księdza dobrodzieja, rzekła margrabina tryumfująco.
W chwilę potem wszedł ksiądz Bouquemont.
Natychmiast obznajomiono go z tokiem rozmowy; mianowicie, że jego ekscelencja wyjeżdża i że marszałkowa de Lamothe-Houdan jest bez spowiednika.
Ksiądz Bouquemont, który ani śmiał przypuszczać żeby go ten los spotkał, wydał się głośno ze swoją radością, dowiadując się, iż został wybrany. Wejść w tę znakomitą rodzinę oraz do tegn bogatego pałacu Lamothe-Houdan, mieć kierunek nad całym tym szlachetnym domem, co za piękny sen! Nigdy godny kapłan nie śmiałby o podobnym zamarzeć i zdawało mu się, że go do nieba biorą, kiedy mu oznajmiono jego szczęście.