Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1964

Ta strona została przepisana.

sobistość u naszego włocha-jezuity, lecz kto pójdzie za nami do jego oratorjum, niezadługo zbudowanym będzie tem, co usłyszy.
Spostrzegłszy monsignora Coletti, Avoine skrzyżował ręce na piersiach.
— I cóż, zapytał wioch, jakiż jest rezultat twoich poszukiwań? Mów zwięźle i nie głośno.
— Rezultat jest jaknajlepszy, ekscelencjo, nie potrzebuję długich poszukiwań: są to dwaj najwięksi intryganci z całego chrześciaństwa.
— Zkąd oni pochodzą?
— Z tych samych stron co ja, ekscelencjo.
— A z których ty pochodzisz?
— Z mego rodzinnego miejsca: z Lotaryngji.
— Z Lotaryngji?
— Tak jest, wasza ekscelencja zna zapewne przysłowie: „Lotaryngczyk, zdrajca Boga i bliźniego.“
— To pochlebne dla ciebie i dla nich. A gdzie pobierali nauki.
— W seminarjum w Nancy, tylko księdza wypędzili ztamtąd.
— Dlaczego?
— Dość, gdy wasza ekscelencja powie mu, iż wie dlaczego, nie będzie nalegał, pewien jestem, o wytłómaczenie.
— A jego brat?
— A! ten, to co innego, wiem o nim szczegóły dokładne. Król Stanisław, będąc opiekunem małego kościółka w okolicach Nancy, darował kościołowi obraz Chrystusa, Van Dycka. Potrochu, obsługujący kościół, zapomnieli o wartości tego obrazu, na którym dobrze się poznał malarz Bouquemont. Prosił, i pozwolili mu zdjąć z niego kopję; gdy wykończył kopję, podłożył ją w miejsce oryginału, a oryginał sprzedał za siedm tysięcy franków do muzeum w Antwerpji. Sprawa ta się rozniosła i zapewne byłyby z tego wynikły pewne nieprzyjemności dla malarza-artysty, gdyby ksiądz, który był już wówczas przyjęty do zgromadzenia Saint-Acheul, nie był znalazł poparcia u przełożonego. Rzecz się przyciszyła, ale pierwszego lepszego dnia, skoroby tylko sprawa ta podniesioną została przez człowieka takiej wagi, jak wasza ekscelencja, odzyskałaby całą swą doniosłość.