targiczność, w której pani marszałkowa bezprzestanku żyła. Gdym się zapytywał w tym względzie, zacytowałeś mi tysiąc podobnych przykładów, i sądziłem, tak jakeś mi to mówił, że ten lunatyzm, w jaki zapada księżna co chwila, był skutkiem jakiejś wady wewnętrznej, a teraz przypisujesz śmierć jej, boleści; wytłumacz się więc, mój przyjacielu, i jeżeli zrobiłeś jaką uwagę pod tym względem, powiedz mi ją.
— Panie marszałku, powiedział doktor, nie zauważyłem żadnego faktu, który osobno wzięty mógłby uzasadnić tę opinię; ze wszystkich faktów odrębnych wychodzi na to, iż nie żaden inny powód, tylko boleść wyrodziła śmiertelną chorobę pani marszałkowej.
— Jest to zdanie człowieka światowego lub filozofa, doktorze; ja ci się pytam o twą opinię wyłączną, o zdanie lekarza.
— Panie marszałku, prawdziwy lekarz jest filozofem, który po to bada ciało, żeby lepiej poznać duszę. Badanie, w tem co dotyczy księżny, było trudne; ale rezultat jest tem pewniejszy i tak prawdziwy, marszałku, jak to, że tu stoimy jeden naprzeciw drugiego; utrzymuję o tyle o ile człowiek może utrzymywać, przez rozpatrzenie faktów głównych; utrzymuję, powiadam, że zmartwienie głębokie, straszne, stanowi przyczynę, która zaprowadzi panią marszałkową do grobu.
— Nie pytam cię o nic więcej, mój przyjacielu, powiedział wzruszonym głosem, wyciągając do doktora obie ręce, a jeślim cię zapytywał, to nietyle, żeby zasięgnąć twego zdania, ile żeby się wzmocnić we własnem. Dwadzieścia lat temu jak ta myśl mi przyszła, a jeżeli jej nie wyjawiłem nikomu nawet tobie, w którym pokładam zaufanie bez granic, to dlatego, iż sądziłem, że boleść kobiety kochanej przez męża może mieć tylko jeden powód, błąd!
— Panie marszałku! przerwał doktor, rumieniąc się, wierzaj mi, że nie miałem ani na chwilę podobnej myśli.
— Jestem tego pewien, mój przyjacielu, wyrzekł marszałek, ściskając serdecznie rękę doktora. A teraz do widzenia! Czy nie masz żadnego szczegółowego polecenia, żadnego rozkazu względem zdrowia księżnej?
— Żadnego, panie marszałku, odpowiedział doktor. Księżna zgaśnie cicho; między jej życiem i śmiercią taka będzie różnica, jak między blaskiem i zgaśnięciem świecy;
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1970
Ta strona została przepisana.