I odwracając się od niego, upadła na łoże.
Ksiądz wyszedł, rzuciwszy na biedną kobietę spojrzenie pełne gniewu i złości.
Ale zanadto tego było dla nieszczęśliwej księżnej. Walka, którą podtrzymywała przeciwko księdzu, przez cały czas trwania tej strasznej utarczki, do reszty złamała jej ostatnie siły, i gdy marszałek wszedł do sypialnego pokoju, wydał głuchy jęk, widząc ją tak złamaną, iż zdawało się, że jej zostaje parę chwil już tylko do życia.
Zawołał co żywo pokojowej, która pobiegła do łóżka swej pani i nacierając skronie, ocuciła ją trochę.
Zaledwie umierająca otworzyła oczy, obejrzała się ze strachem na drzwi.
— Co tak spoglądasz, moje dziecko? zapytał łagodnie marszałek.
— Czy już poszedł? wyrzekła drżącym głosem księżna.
— Kto, proszę pani? spytała jej wierna Gruska, z oczami łez pełnemi.
— Ksiądz! odpowiedziała marszałkowa, na której twarzy malowała się głęboka trwoga, jak gdyby zobaczyła wchodzący do pokoju cały legion szatanów, prowadzonych przez księdza Bouquemonta.
— Wyszedł, odpowiedział marszałek, silnie marszcząc brwi na myśl, iż ksiądz był zapewne powodem tego przestraszającego stanu, w jakim znalazł żonę.
— A! odetchnęła głęboko księżna, jakby jej kto zdjął niezmierny ciężar z piersi. Następnie, zwracając się do pokojowej: Idź sobie, Gruska, powiedziała, muszę pomówić z marszałkiem.
Pokojowa wyszła, zostawiając księżnę sam na sam z mężem.
— Przysuń się bardzo blisko do mnie, panie marszałku, wyszeptała tak cichutko księżna, że pan de Lamothe-Houdan zaledwie mógł ją słyszeć, bo głos mój bardzo jest slaby, a mam tak wiele do powiedzenia.
Marszałek przysunął fotel i usiadł w głowach.
— Nie jesteś w stanie mówić, wyrzekł, nie mów więc. Daj mi rękę i tak zaśnij.