Pan Rappt wyrzekl głosem, który usiłował uczynić wzruszonym:
— Marszałku, wierzaj, jestem głęboko dotknięty nieszczęściem, jakie na ciebie spada!
Marszałek nie przeszkadzał mu mówić.
Pan Rappt ciągnął dalej.
— Nieszczęście ma to w sobie przynajmniej pocieszającego, że nam czyni droższymi przyjaciół, jacy nam zostają.
Marszałek milczał. Hrabia mówił dalej:
— W tem smutnem zdarzeniu, jako i w każdem innem, wierzaj mi, panie marszałku, że jestem zawsze na usługi twoje.
Tego było zanadto. Słysząc te wyrazy, pan de Lamothe-Houdan podskoczył.
— Co panu jest, marszałku? zawołał przestraszony hrabia Rappt.
— Co mi jest, nędzniku? wyszeptał półgłosem marszałek, pod stępując ku hrabiemu.
Ten cofnął się w tył.
— Co mi jest, niegodziwcze, zdrajco podły? zapytał marszałek spoglądając na hrabiego, jakby go chciał pożreć.
— Panie marszałku, zawołał hrabia Rappt, poczynając przeczuwać prawdę.
— Zdrajco! nędzniku! powtarzał pan de Lamothe-Houdan.
— Obawiam się, panie marszałku, wyrzekł, kierując się do drzwi hrabia Rappt, żeby głęboka boleść nie pomieszała ci zmysłów i dlatego przepraszam, ale się oddalę.
— Nie wyjdziesz ztąd! zawołał marszałek, rzucając się ku drzwiom i zagradzając mu przejście.
— Panie marszałku, zauważył hrabia, wskazując palcem na łoże śmiertelne, podobna scena w takiem miejscu, jakakolwiek byłaby jej przyczyna, nie przystoi, ani panu, ani mnie; proszę więc mnie puścić.
— Nie! powiedział marszałek, tu doznałem zniewagi i tu chcę dopełnić zadość uczynienia.
— Jeśli pana dobrze rozumiem, wyrzekł chłodno hrabia, jeżeli dla tego lub owego powodu chcesz się pan ze mną rozmówić, jestem na twoje usługi, ale, powtarzam, winnym czasie i na innem miejscu.
— W tej chwili i tu właśnie! odpowiedział marszałek głosem nakazującym, który nie dopuszczał odpowiedzi.
— Jak pan chcesz, rzucił krótko hrabia.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1984
Ta strona została przepisana.