— Możesz mnie zabić natychmiast, panie marszałku, zawołał hrabia Rappt, gdyż, na honor, nie będę się bronił.
— Nie chcesz się bić ze starcem, powiedział drwiąc głucho marszałek, przez uszanowanie dla siwych włosów, nieprawdaż?
— Tak, wyrzekł ze stanowczością hrabia.
— Ależ, nieszczęsny, zawołał starzec podchodząc do hrabiego z rękami skrzyżowanemi i prostując się w całej wysokości swej nakazującej postawy, nie wiesz tedy, że gniew dodaje nadludzkich sił i że ta ręka, mówił dalej wyciągając prawą dłoń i kładąc ją na ramieniu hrabiego, ta ręka? silnie nacisnąwszy, zmusiłaby cię zgjąć się do ziemi.
Bądź że ręka starca była istotnie ciężaru nadzwyczajnego, bądź, że gniew mu dodał sił nadludzkich, nogi hrabiego zgjęły się i padł na kolana w głowach łóżka umarłej.
— O tak, na kolana! wyrzekł surowo marszałek, oto postawa, jaka przystoi nikczemnikom i zdrajcom. Bądź przeklętym, ty, który wniosłeś w dom mój kłamstwo i wstyd! Bądź przeklętym, ty, który mnie obrzuciłeś sromotą; ty, któryś mi zaszczepił nienawiść; ty, którego zniewaga przejęła mnie zwątpieniem o całej ludzkości, przeklętym bądź!
O rozpaczy! ten waleczny mąż, ten prawy człowiek zbliżywszy się do hrabiego, chcąc go w twarz uderzyć, zbladł i upadł na kobierzec, jak gdyby nędzny zdrajca, któremu groził i którego chciał ukarać, przewrócił go.
Uśmiech radosny przebiegł po wargach hrabiego i rozjaśnił mu twarz. Przyglądał się starcowi rozpostartemu na podłodze, tak, jak się przygląda drwal ściętemu dębowi.
— Panie marszałku, wyrzekł półgłosem.
Ale starzec nie słyszał.
— Panie marszałku, powtórzył cicho, potrząsając nim z lekka.
Lecz pan de Lamothe-Houdan pozostał nieporuszony i milczący.
Hrabia Rappt przyłożył rękę do piersi marszałka, czoło mu się zachmurzyło, bo uczuł uderzenia serca.
— Żyje! szepnął, patrząc na niego obłąkanym wzrokiem.
Potem, wstając nagle, rzucił oczami w tę i ową stronę, szukając czegoś, jakiego narzędzia śmierci zapewne. Lecz kobiecy ten pokój nie posiadał ani pistoletu, ani puginału, ani żadnej broni. Zbliżył się do łóżka zmarłej i pociągnął żywo na bok prześcieradło, którem była przykrytą; lecz,
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1986
Ta strona została przepisana.