zgrozą przejęty, ujrzał, jak prawa ręka zmarłej podniosła się w górę, trzymając koniec prześcieradła.
Cofnął się przerażony.
W tejże chwili cień jakiś stanął przed nim.
— Czego tu chcesz? Zadrżał, poznając głos księżniczki Riny.
— Nic! ostro odpowiedział, rzucając strasznym wzrokiem na księżniczkę.
I wyszedł nagle, zostawiając biedną Rinę między trupem matki a nieruchomem ciałem marszałka de Lamothe-Houdan.
Księżniczka zadzwoniła, weszła Gruska, a za nią lokaj marszałka.
Ocucono starca i przeniesiono do sypialni, gdzie za staraniem lekarza spiesznie przybyłego, przyszedł wkrótce do życia.
Spojrzał naokoło siebie, mówiąc:
— Gdzie on jest?
— Kto, mój ojcze? spytała księżniczka.
Ten wyraz, ojcze, jakim mianowała go Regina, przejął marszałka dreszczem.
— Twój mąż, wymówił z wysileniem, hrabia Rappt.
— Czy chcesz z nim mówić? spytała księżniczka.
— Tak, odpowiedział pan de Lamothe-Houdan.
— Przyślę ci go ojcze, skoro tylko będziesz się miał lepiej.
— Czuję się zupełnie dobrze, wyrzekł marszałek, podnosząc się i prostując dumnie.
— Przyślę ci go, mój ojcze, powiedziała księżniczka, usiłując odgadnąć w oczach starca, co może mieć za interes w tej chwili do hrabiego Rappta.
Wyszła z sypialni, a w parę minut potem ukazał się hrabia Rappt.
— Chcesz pan ze mną mówić? powiedział sucho.
— Tak, odrzekł krótko marszałek. Uniosłem się przed chwilą przeciwko tobie w pogróżkach i niepotrzebnej gwałtowności, miałem ci tylko jedno słowo powiedzieć i tego słowa właśnie nie powiedziałem.
— Jestem na rozkazy, panie marszałku, odrzekł hrabia.
— Czy raczysz bić się ze mną? powiedział wzgardliwie starzec.
— Tak, odparł z postanowieniem hrabia.
— Na szpady, naturalnie?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1987
Ta strona została przepisana.