— Na szpady.
— Bez świadków?
— Bez świadków, panie marszałku.
— Tu, w ogrodzie?
— Gdzie się panu podoba, marszałku.
Marszałek rzucił surowem spojrzeniem na hrabiego.
— Bardzoś prędko zmienił postanowienie, powiedział.
— Rozważyłem, panie marszałku, iż odmowa moja byłaby nową zniewagą, odpowiedział hrabia.
— Może mi uczynisz zniewagę i nie będziesz się bronił?
— Będę się bronił, panie marszałku, przysięgam, dodał.
— Według upodobania, panie. Lecz czy będziesz bronił się, czy nie, ja cię nie myślę oszczędzać.
— Niech się wola Boska spełni! wyrzekł obłudnie hrabia, wznosząc oczy w górę z namaszczeniem, któregoby mu ksiądz Bouquemont pozazdrościł.
— Co do dnia, podjął znów marszałek, może być dzień pogrzebu pani marszałkowej. Przeczekamy obrzęd żałobny, i z powrotem zejdziemy się w narożnej altance. Bądź więc gotów na ten czas.
— Będę gotów, panie marszałku.
— Dobrze! kiwnął głową pan de Lamothe-Houdan, odwracając się plecami do hrabiego.
— Czy już nie masz nic więcej do powiedzenia, panie marszałku, spytał tenże.
— Nic! odpowiedział starzec. Możesz odejść.
Hrabia skłonił się z uszanowaniem i wyszedł.
Na progu drzwi ujrzał księżniczkę Reginę.
— Ty tu? zawołał.
— Tak! rzekła po cichu księżniczka. Słuchałam, słyszałam, wiem wszystko! Będziesz się pan bił z marszałkiem?
— W samej rzeczy, odparł hrabia chłodno.
— Zabijesz tego starca, mówiła dalej Regina.
— Być może, odrzekł hrabia.
— Jesteś nikczemnikiem! zawołała księżniczka.
— Większym nikczemnikiem aniżeli sądzisz, księżniczko, bo mam zamiar przed pojedynkiem zawiadomić go o tem, czego nie wie.
— Co chcesz przez to powiedzieć? spytała przerażona księżniczka.
— Pójdź do siebie, a powiem ci, wyrzekł hrabia Rappt,
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1988
Ta strona została przepisana.