Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/200

Ta strona została przepisana.

— Cóż więc panie myślicie z nią robić; nie może przecie zostawać w tej śmiertelnej komnacie! Trzebaby ją ztamtąd wyprowadzić.
— Oddałabym wprawdzie mój pokój, rzekła sąsiadka, ale cóż, kiedy mamy jedno tylko łóżko... A wreszcie, dodała poczciwa kobieta, jakby mówiąc sama do siebie, mogę posłać mojego spać na strych, a sama prześpię się i na krześle.
Te poświęcenia dla nieznajomych są wyłączną właściwością pewnych niewiast z klasy rzemieślniczej; kobieta z ludu ofiaruje swój obiad, izbę, z większą bezinteresownością, niż sklepikarz szklankę wody. Niech boleść moralna lub fizyczna przyzwie ją ku pomocy, niech to będzie człowiek konający lub w rozpaczy, kobieta z ludu ofiaruje starania, pociechy, pomoc wszelkiej natury z taką szlachetnością i abnegacją, że to wprawia w podziw filozofa i badacza.
— Nie, odrzekł Kolomban, uczyńmy lepiej; przeciągnijmy łóżko panienki do mojego pokoju, a moje do jej alkowy; potem idź pani po księdza, by czuwał nad umarłą, a ja pójdę po lekarza dla niej.
Sąsiadka zdawała się wahać.
— I cóż? zapytał Kolomban.
— To, że ja wołałabym pójść po lekarza, a pan, żebyś poszedł po księdza.
— Dlaczego?
— Dlatego, że ta dobra pani umarła nagle.
— Tak, niestety! bardzo nagle.
— A tem samem, umarła... pan rozumiesz?
— Nie, nie rozumiem.
— Umarła bez spowiedzi.
— Ależ pani sama przyznajesz, że to była święta.
— Tak, ale ksiądz... ksiądz nie tak to uważa.
— Jakto! ksiądz odmówiłby modlitw nad umarłą?
— Nad umarłą, która się nie spowiadała... możnaby pójść o zakład.
— Dobrze... Idź-żeż pani po lekarza, a ja postaram się o księdza.
— O! lekarz mieszka niedaleko, to prawie naprzeciwko.
— Prosiłbym tylko kogoś, coby zaniósł list na ulicę Pot-de Fer.
— Daj pan, znajdę kogo takiego.