Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2000

Ta strona została przepisana.
I.
Dyplomacja przypadku.

Pan Rappt, jak to czytelnik rozumie, nie zmrużył oka przez noc całą. Człowiek nie przygotowywa się do tak strasznej gry, nie zbadawszy dobrze swoich zasobów. Zagłębiony w wolterowskiem krześle, podparłszy się obiema rękami, z oczami przymkniętemi, obojętny na wszystko co się w koło niego działo, rozpatrywał się głęboko sam w sobie.
Wynikiem tego rozmyślania był wyrok śmierci dla biednego Petrusa.
Koło godziny siódmej z rana, gdy się dzień zrobił, powstał, przeszedł kilka razy gabinet, zatrzymał się przed biurkiem. Z jednej szuflady wyjął ogromną paczkę listów i przysunął się z niemi do lampy. Wziął jeden z nich na chybił trafił, rozwinął i przebiegi szybko oczami.
Czoło jego zachmurzyło się; możnaby rzec, iż wstyd wzbierający przez tyle lat w głębi sumienia, odzwierciedlił się cały na jego twarzy. Zmiął gorączkowo paczkę listów, a zbliżając się powoli do kominka, rzucił w płomień wszystko co pozostało po nieboszczce księżniczce Rinie.
Patrzał, uśmiechając się gorzko, jak ogień pochłaniał listy.
— Tak więc, szepnął, rozwiały się w jednej chwili wszystkie nadzieje mojego życia!
Następnie przesuwając szybko ręką po czole, jakby chciał spędzić zeń chmury, targnął gwałtownie za taśmę od dzwonka, wiszącą nad kominkiem.
Kamerdyner Baptysta wszedł do pokoju.
— Baptysto, wyrzekł hrabia Rappt, bądź łaskaw zobaczyć czy pan Bordier przybył i proś go tutaj.
Baptysta wyszedł.
Pan Rappt znów podszedł do biurka, wyciągnął drugą