— Skutek żaden! powiedział pierwszy, wracając na swe stanowisko przy ulicy Plumet.
— Zacznijmy od początku! wyrzekł drugi, czając się na ulicy Plumet.
Zobaczymy co się działo u Petrusa, podczas, gdy zajmowano się nim z taką gorliwością.
Bordier przybył na ulicę Notre-Dame-des-Champs w chwili właśnie, gdy Regina odbierała list od Petrusa.
— Pan Petrus Herbel czy jest w domu? zapytał służącego.
— Nie ma, odpowiedział tenże.
— Oddasz mu ten list, skoro powróci.
Bordier wręczył list i oddalił się. Odwracając się, potrącił jakiegoś miejskiego posłańca.
— Uważaj! powiedział ostro.
Posłańcem tym był Salvator, który widząc jakiegoś człowieka owiniętego szerokim płaszczem, przy pogodzie, która nie usprawiedliwiała wcale tej przezorności, spojrzał bystro na niego.
— Mógłbyś sam uważać, panie w płaszczu, wyrzekł, starając się dojrzeć twarzy jego.
— Nie potrzebuję lekcji od pana, odparł wzgardliwie Bordier.
— Bardzo być może, wyrzekł Salvator, biorąc go za kołnierz i opuszczając na dół, przez co twarz odkrył, lecz ponieważ winien mi pan jesteś wytłómaczenie, nie puszczę cię, aż uczynisz zadość.
— Błazen! mruknął Bordier pod nosem.
— Błaznami są tylko ci, którzy zakrywają się na to, aby ich nie poznano, a którzy są poznani, panie Bordier, powiedział posłaniec, ściskając mu jeszcze silniej rękę.
Napróżno usiłował ją wyrwać; wzięty był jak w kleszcze.
— Jużem sobie zadość uczynił, powiedział Salvator, puszczając mu rękę, idź w pokoju i nie grzesz więcej.
Salvator wszedł do Petrusa myśląc:
— Poco u djabła ten łajdak tutaj chodził?
— Nie ma pana w domu, wyrzekł służący, widząc Salvatora.
— Wiem o tem, odrzekł, daj mi klucz i listy.
Salvator wraz z listami i kluczem wszedł do pracowni.
Niektórzy czytelnicy mogliby uważać za zbyt poufałe
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2006
Ta strona została przepisana.