Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2008

Ta strona została przepisana.

— Kto przyniósł ten list? zapytał.
— Jakiś człowiek owinięty płaszczem, odpowiedział służący.
— Czy ten, który wychodził, gdy ja wchodziłem?
— Tak jest, panie.
— Dziękuję, rzekł Salvator, możesz odejść. A! to więc powiernik pana Rappta, to ten nędzarz Bordier przyniósł ten list? Toć to nie sekretarz mężowski nosi zazwyczaj listy miłosne od żony? Znam przecie Petrusa; niepodobna, iżby nie zawiadomił księżniczki, gdzie się obecnie znajduje, nie tu powinna ona przysyłać swoje listy. Co większa, toćby nie takiego Bordiera wybrała do podobnego poselstwa. Otóż, jeżeli nie ona przysłała ten list, przysłał go nikt inny, tylko mąż. To zmienia niezmiernie postać rzeczy i kruszy moje skrupuły. Nie wiem dlaczego, ale przeczuwam węża pod temi kwiatami. Odsłońmyż je więc.
I mówiąc albo raczej myśląc to, Salvator złamał herbową pieczątkę hrabiego Rappta i przeczytał list, który przedstawiliśmy naszym czytelnikom w rozdziale poprzednim.
Ale czytanie czytaniu nie równe, a najlepszym tego dowodem, że z dwudziestu adwokatów, z tegoż samego kodeksu, każden według siebie wykręca literę prawa, inaczej mówiąc, nie każdy jednakowo czyta, trzeba czytać wyrazy a odgadywać ducha. Co też uczynił Salvator.
Spojrzawszy na charakter pisma, odgadł, że ręka kreśląca je drżała. Nie znajdując tam miłosnych omówień, których kochankowie tak obficie używają, odgadł, iż pisany był pod przymusem.
— Mam tylko dwie drogi przed sobą, pomyślał, odesłać list Petrusowi (i tym sposobem zatruć mu duszę, ponieważ nie może iść na schadzkę), albo też iść samemu w jego miejsce, żeby odgadnąć wyraz tej zagadki.
Wsunął listy do kieszeni, przebiegł kilka razy pracownię rozmyślając, i wziąwszy dobrze pod rozwagę za i przeciw, postanowił pójść wieczorem na schadzkę w miejsce, swego przyjaciela.
Zszedł szybko ze schodów i udał się na ulicę Żelazną, gdzie zwykli klienci nań oczekiwali, a dziwili się, że o dziewiątej z rana nie ma go jeszcze na miejscu.