Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2022

Ta strona została przepisana.

Prawda i to, że wyrządzę wiele przykrości tym poczciwym ludziom. Biedny Carmagnol! biedny Papillon! biedny Avoine! biedny Brin-d’Acier! biedny Gibassier nadewszystko! ciebie to ja żałuję przed innymi; ogłosisz mnie za niewdzięcznika; ale co chcesz! „habent sua fata libelli!“ Tak napisano. Inaczej mówiąc: nie ma tak dobrego towarzystwa, któregoby nakoniec nie potrzeba było opuścić.
Mówiąc te ostatnie słowa, pan Jackal, ażeby powściągnąć wzruszenie, wyjął tabakierkę i wciągnął w nos z pewnym rodzajem gwałtowności drugą szczyptę tabaki.
— Ba! z tem wszystkiem, filozoficznie wyrzekł, powstając z siedzenia, doczekał się hultaj tego tylko, na co zasługuje. Wiem o tem, że prosił mnie wczoraj o pozwolenie żenienia się, ale Gibassier nie jest człowiekiem do zagrzania miejsca; on stworzony do włóczęgi po gościńcach, i sądzę, że droga z Paryża do Tulonu lepiej przypadnie jego usposobieniu, niżeli wielki trakt małżeństwa. Jak on przyjmie nowe to swoje stanowisko?
Robiąc wciąż takie uwagi, pan Jacka! pociągnął za taśmę od dzwonka.
Woźny się ukazał.
— Niech mi sprowadzą Gibassiera, powiedział, a jeżeli go nie ma, to Papillona, Carmagnola, Avoina lub Brin-d’Acier.
Po odejściu woźnego, pan Jackal nacisnął guzik służący za dzwonek, niewidzialnie prawie umieszczony w rogu ściany. W chwilę agent policyjny, z odrażającą twarzą, ubrany z miejska, ukazał się w progu maleńkich drzwiczek, ukrytych za zasłoną.
— Wejdź Gołąbku, rzekł pan Jackal.
Człowiek strasznej postaci, noszący tę słodką nazwę, zbliżył się.
— Ilu masz ludzi do rozporządzenia w tej chwili? zapytał pan Jackal.
— Ośmiu, odpowiedział Gołąbek.
— Licząc i siebie?
— Nie licząc mnie; razem dziewięciu.
— Pewnych?
— Jak ja sam, odparł przerażająco ostrym basem Gołąbek, który mógł być w samej rzeczy siły i energji niezwykłej, jeżeli wolno sądzić o sile ciała z siły głosu.
— Wprowadzisz ich tu, mówił dalej pan Jackal, i bę-