dziesz trzymał wszystkich dziewięciu w korytarzu przed memi drzwiami.
— Uzbrojonych?
— Dobrze uzbrojonych. Za pierwszym dzwonkiem wejdziesz i zawezwiesz człowieka, którego zastaniesz w moim gabinecie, by poszedł za tobą; jak skoro stanie się więźniem twym, w korytarzu powierzysz go czterem ze swoich ludzi, którzy go zaprowadzą do aresztu. Gdy więzień będzie już w miejscu bezpiecznem, twoi ludzie wrócą i zajmą miejsce w korytarzu aż dotąd, póki znów odgłos dzwonka nie powoła was do drugiego aresztowania; i tak dalej, aż rozkaz odwołam. Zrozumiałeś, nieprawdaż?
— Doskonale! odpowiedział Gołąbek, doskonale! powtórzył, wystawiając szyję naprzód, jak człowiek dumny z tego, że ma zmysł pojmowania tak łatwy.
— Teraz, wyrzekł surowo pan Jackal, powiem ci, że ty mi odpowiesz, jeżeli choć jeden z więźniów się wymknie.
W tej chwili zapukano do drzwi gabinetu.
— To pewno jeden z twoich przyszłych więźniów; spiesz się, sprowadź swoich ludzi.
— Biegnę, powiedział Gołąbek.
Pan Jackal spuścił obicie na drzwiczki, zasiadł się dobrze w fotelu i zawołał:
— Można wejść.
Woźny wprowadził Avoina.
Kochanek wynajemczyni krzeseł z kościoła św. Jakóba, równie długi i blady jak Bazyl z Cyrulika, wszedł miarowym krokiem do gabinetu, oddając tysiąc pokłonów, zupełnie jakby się kłaniał przed wielkim ołtarzem.
— Kazałeś mnie przywołać, szlachetny panie, wyrzekł głosem płaczliwym.
— Tak, Avoine, kazałem cię przywołać.
— W czemże mogę mieć zaszczyt być panu użytecznym? Pan wiesz przecie, że moja krew i życie są na pańskie rozkazy.
— Zaraz się o tem przekonam, Avoine; ale, przedewszyst-