Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2024

Ta strona została przepisana.

kiem, powiedz mi, czy od czasu, jak jesteś u mnie w służbie, dałem ci jaki powód do niezadowolenia?
— O! Chryste Jezu! nigdy, mój zacny panie, pospieszy! wyrzec głosem pełnym namaszczenia kochanek Barbetty.
— No, to ja, Avoine, mam wielki powód do niezadowolenia z ciebie.
— Najświętsza Panno! Czy być może mój dobry panie?
— Więcej, niż może, Avoine, bo tak jest; dowiodłeś tego, stając się niewdzięcznym.
— Niechaj Bóg, który mnie słyszy, wyrzekł hipokryta głosem miodowym, śmiercią mnie ukarze, jeżeli w każdej godzinie mego życia nie pamiętam o pańskich dobrodziejstwach.
— Właśnie też, Avoine, obawiam się czyś o nich nie zapomniał.
— Mój dobry panie! jakże chcesz, abym zapomniał, że gdy aresztowano mnie na środku ulicy św. Jakóba, przed boczną furtką kościoła, gdym niósł krzyż srebrny oraz monstrancję pozłacaną, byłbym wysłany na galery, gdyby nie twoja ojcowska pieczołowitość, która ocknęła się w sam czas, by mnie wyrwać z przepaści.
— Od tego dnia, powiedział pan Jackal, wziąłem cię do swojej służby; otóż, w jaki sposób wywiązałeś się z niej.
— Ależ czcigodny panie, przerwał Avoine.
— Nie przerywaj, wyrzekł surowo pan Jackal. Wiem wszystko. Od sześciu miesięcy jesteś policjantem na rachunek ojca Roncin, z bractwa.
— W interesie świętej naszej religji! powiedział pobożnie Avoine, wznosząc oczy w górę.
— Interes źle zrozumiany, Avoine, rzekł pan Jackal, przybierając minę zagniewaną, ponieważ ojciec Roncin i jego zgromadzenie pociągnęli pana de Villele, a pan de Villele pociągnął ministerjum do upadku; tak dalece, że ty nieszczęsny, mimo chęci, chcę wierzyć temu, ale fatalnie, stałeś się burzycielem spokoju publicznego i nie domyślając się, podkopałeś fundamenty tronu jego królewskiej mości.
— Czy to być może! zawołał Avoine, patrząc na pana Jackala wzrokiem osłupiałym.
— Wiesz zapewne, iż ministerjum zmieniło się od dzisiaj rana. Otóż, nieszczęsny, ty to jesteś jesteś jedną z przyczyn rewolucji w zarządzie. Jesteś wymieniony jako niebezpieczny człowiek; postanowiłem więc, do czasu, póki