Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2025

Ta strona została przepisana.

stolica wrzeć nie przestanie, umieścić cię w miejscu pewnem, gdziebyś mógł spokojnie wejść w siebie, oddając się rozmyślaniu.
— A! dobry panie! zawołał Avoine, rzucając się do nóg Jackala; przed Bogiem Wszechmogącym przysięgam, że nigdy już noga moja nie postanie w Montrouge.
— Zapóźno, powiedział pan Jackal, wstając i pociągając za guzik od dzwonka.
— Przebaczenia! dobry panie! przebaczenia! ryczał Avoiney płacząc rzewnemi łzami.
Gołąbek ukazał się.
— Przebaczenia! powtarzał Avoine, drżąc na widok odrażającego agenta.
— Zapóźno, wyrzekł surowo pan Jackal, podnieś się i idź za tym człowiekiem.
Avoine, widząc rozgniewaną twarz pana Jackala i zrozumiawszy, że nic nie wskóra, poszedł za agentem, skrzyżowawszy ręce na piersiach, żeby sobie nadać postawę męczennika.
Avoine wyszedł, pan Jackal zadzwonił znowu.
Woźny ukazał się, oznajmiając Carmagnola.
— Niech wejdzie, powiedział pan Jackal.
Prowansalczyk wbiegł raczej niż wszedł do gabinetu.
— Jestem do usług, czego żąda odemnie mój pan? wyrzekł flecikowym głosem.
— Nic nadzwyczajnego, Carmagnole, odparł pan Jackal. Ile zwyczajnych kradzieży masz sobie do wyrzucenia?
— Trzydzieści cztery, prawie tyle ile mam lat, odpowiedział wesoło Carmagnole.
— A kradzieży zawikłanych, chcę powiedzieć z wyłamaniem drzwi?
— Dwanaście, tyle, ile miesięcy w roku, odrzekł marsylczyk tym samym tonem.
— A usiłowań zabójstwa?
— Siedm, tyle, ile dni w tygodniu.
— Zasłużyłeś więc, powiedział, przebiegając myślą wszystko to pan Jackal, trzydzieści cztery razy na więzienie, dwanaście razy na galery, a siedm razy na ścięcie na placu Gréve. Razem wziąwszy, pięćdziesiąt trzy wyroki mniej lub więcej potępiające. Czy taki twój rachunek?
— Taki sam, odrzekł niedbale Carmagnole.
— Otóż, mój przyjacielu, awantury twoje poczynają