Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2027

Ta strona została przepisana.

brwi, ze stanowiska szpiega stołecznego, podnosisz mnie pan na stopień lisa lub szpiega więziennego?
— Właśnie tak jest, jak powiedziałeś, przenikliwy Carmagnolu.
— Sądzę, powiedział już wcale nie wesoło prowansalczyk, że pan musiał słyszeć o straszliwych zemstach, jakich się dopuszczają więźniowie względem tych szpiegów.
— Wiem, odparł pan Jackal, ale to dlatego, że oni są osłami. Ułóżmy się: nie bądź szpiegiem-baranem, tylko bądź szpiegiem-lisem.
— A jak długo ma trwać to nadzwyczajne posłannictwo? zapytał z miną litośną Carmagnole.
— Tak długo, póki nie stłumi się hałas, jaki powstał około ciebie od niejakiego czasu. Bądź pewien, że niezadługo sprzykrzy mi się twoja nieobecność.
Carmagnole spuścił głowę i począł się namyślać. Po upływie minuty zaczął:
— Czy to jest zamiar rzeczywisty?
— Najrzeczywistszy, zupełnie na serjo, mój dobry przyjacielu, dam ci tego dowód.
Pan Jackal po raz drugi nacisnął guzik od dzwonka. Po raz drugi Gołąbek ukazał się.
— Pójdziesz z tym panem, rzekł pan Jackal do agenta, wskazując na Carmagnola, i zaprowadzisz go tam, gdziem ci mówił, ze wszystkiemi względami jakie mu się należą.
— Ależ, zawołał nieszczęśliwy Carmagnole, Gołąbek zaprowadzi mnie do aresztu.
— Bez wątpienia. I cóż z tego? powiedział pan Jackal, krzyżując ręce na piersiach i surowo spoglądając więźniowi w oczy.
— A! przebacz pan, wyrzekł prowansalczyk, który zrozumiał znaczenie tego spojrzenia, sądziłem, że to są żarty. I zwracając się do Gołąbka, jak człowiek, który ma pewność wydostania się wkrótce z galer. Idę z tobą, powiedział.
— Ten Carmagnole jest doprawdy więcej wesół, niżby być powinien w podobnym wypadku, mruknął pan Jackal, patrząc wzgardliwie na wychodzącgo marsylczyka.
Potem pociągając po raz trzeci za taśmę od dzwonka nad kominkiem, zwrócił się i zasiadł w fotelu.
Woźny zjawił się i oznajmił Papillona i Brin-d’Aciera, którzy czekali w korytarzu na posłuchanie.