— Wybacz, kochany panie Gibassier, ja mieszam fałszywą monetę z fałszywem pismem.
— To zupełnie co innego, wyrzekł poważnie Gibassier.
— Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, przyszły od jego ekscelencji ministra sprawiedliwości pewnego dnia akty, pod adresem pana dyrektora galer w Tulonie; akty te zawierały wszystkie dowody potrzebne do uwolnienia przestępcy, opatrzone wszystkiemi urzędowemi podpisami. Dowody te pochodziły od ciebie, nieprawdaż?
— Było to dla ocalenia anioła Gabrjela, drogi panie Jackal; jest to jeden z czynów najwięcej filantropijnych w mojem przygodnem życiu, i przez skromność byłbym o nim zamilczał, gdyby mnie był pan nie zmusił wyjawić go.
— Są to dotąd jeszcze, powiedział pan Jackal, fraszki i nie tłómaczy mi to trzeciego pobytu na galerach; bądź łaskaw, pomóż mej pamięci.
— Rozumiem, odezwał się złoczyńca, chcesz pan, żebym zdał rachunek sumienia; żądasz pan spowiedzi poprostu.
— Właśnie, Gibassier, chyba, jeżeli masz ważną jaką przeszkodę, sprzeciwiającą się temu zwierzeniu...
— Nie mam żadnej, odparł Gibassier. Tem mniej się waham, że potrzeba tylko przejrzeć gazety z owego czasu.
— Zacznij więc.
— Było to w r. 1823, nie jestem pewien daty.
— Niepotrzebna data do sprawy.
— Był to rok płodny; nigdy jeszcze żniwo nie wydało złocistszych kłosów; nigdy winnice nie okryły się obfitszym liściem i gronami.
— Pozwól sobie powiedzieć, Gibassier, iż żniwo i winogrona zupełnie są obce opowiadaniu.
— To dlatego, żeby pana zawiadomić, kochany panie Jackal, iż upał w tym roku był zaduszający. Trzy dni upłynęło, jak zbiegłem z galer z Brestu; trzy dni ukrywałem się w rozpadlinie tych skał, które tworzą otoczenie brzegów Bretanji, ani pijąc, ani jedząc; poniżej mnie banda cyganów okrytych łachmanami rozmawiała o mej ucieczce i o stu frankach, które miały być wypłacone temu, kto mnie złapie. Pan wiesz, że galery są dla tych włóczęgoskich band obfitem żniwem; żywią się one zdechłą rybą, którą morze wyrzuca na brzegi, ale żyją także z polowania na galerników; znają dobrze gęste lasy, wąwozy, głębokie doliny, opustoszałe rudery, w których zdy-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2033
Ta strona została przepisana.