chleb razowy, porwałem go i ukąsiłem chciwie. W tej chwili cyganka zstąpiła z ostatniego stopnia drabiny. Szła wprost do mnie, a popychając mnie za ramię, próbowała wypchnąć za drzwi. Błagam cię, daj mi się napić, mówiłem, spostrzegając w głębi izby stągiewkę. Lecz cofnęła się przestraszona i straszliwie krzyknęła głosem sowy czy puszczyka, widząc moje odzienie. Na ten krzyk inna postać ukazała się na wierzchu drabiny. Była to postać wysokiej, wątłej dziewczyny od szesnastu do siedmnastu lat.
„Co to jest „mama“, zawołała. „Galernik!“ ryknęła stara, wskazując na mnie palcem. Dziewczyna zeskoczyła raczej niżeli zeszła z drabiny, a rzucając się na mnie z chciwością dzikiego zwierza, zanim jeszcze mogłem dostrzedz jej poruszenia, z niesłychaną jak na kobietę jej wieku siłą, chwyciła mnie za szyję z tyłu, przewróciła na podłogę, wołając: „Mama!“ Na ten głos matka skoczyła jak szakal, a uchwyciwszy się mojej piersi, zaczęła krzyczeć z całych sił: „Na pomoc! na pomoc!“ Puść mnie, wyrzekłem, próbując odepchnąć te furje. „Na pomoc! na pomoc!“ bełkotały zarazem matka i córka. Uciszcie się i puśćcie mnie! powtórzyłem głosem stentorowym. „Galernik! galernik!“ ryczała jedna przez drugą. Czy będziecie wy cicho? zawołałem, chwytając starą za gardło i przewracając ją na grzbiet tak silnie, że z kolei ja przyciskałem ją sobą. Dziewczyna rzuciła się na mnie, następnie, przechylając mi głowę w tył (ruch, z którym widocznie była obznajmioną) schwyciła mnie za ucho, które usiłowała podrzeć zębami. Widziałem, że czas skończyć z temi wcielonymi djabłami. Ojcowie, bracia lub mężowie mogli nadejść lada chwila. Zatopiłem głęboko dziesięć palców w szyję starej i po chrapaniu, jakie wydawała, zrozumiałem, że już więcej nie będzie krzyczeć. Podczas tego dziewczyna gryzła mnie wciąż. Puść mnie albo cię zabiję! rzekłem ze straszliwą siłą. Lecz bądź, że nie zrozumiała mojego języka, bądź że go nie chciała zrozumieć, z takiem mnie okrucieństwem kąsała, że wydobywszy nóż i zwróciwszy prawą rękę w jej stronę, zagłębiłem ostrze aż po trzonek w jej lewej piersi. Upadła. Skoczyłem do stągiewki i napiłem się chciwie wody.
— Wiem co dalej nastąpiło, przerwał pan Jackal, którego czoło zachmurzało się coraz więcej w miarę, jak opowiadający zbliżał się do okropnego rozwiązania tej swo-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2035
Ta strona została przepisana.