jej historji. Schwytano cię w ośm dni później i zaprowadzono do Talonu; ale darowano ci życie jednym z tych wypadków, w których ręka Opatrzności jest widoczną.
Po tych słowach nastąpiła chwila milczenia. Pan Jackal zdawał się być pogrążony w głębokiej zadumie.
Gibassier, który mimo wesołego ubrania, zasmucił się potrosze opowiadając swoje przygody, zaczął pytać siebie, po co jego pan kazał opowiadać mu przygodę, którą znał równie dobrze jak on.
Skoro raz myśl ta opanowała mózg jego, zapytał znów siebie, jakie znaczenie przywiązywał naczelnik policji do tego rachunku sumienia. Nie mógł odgadnąć, ale przewąchał i przeczuł niewyraźnie. Przebiegł w krótkości rozwiązanie, potrząsając głową i szepcząc na stronie:
— U djabła! coś się tu złego dla mnie święci.
A do reszty utwierdziło go w tej myśli zachmurzona czoło, jednem słowem postawa zamyślona pana Jackala.
Ten znowu podnosząc raptem głowę i przesuwając ręką po czole, jakby chciał zeń spędzić chmury, spojrzał na złoczyńcę z pewnym rodzajem współczucia i wyrzekł:
— Posłuchaj mnie, Gibassier, nie chcę zatruwać tak pięknego dnia wymienianiem wszystkich win, co wydawałoby się zapewne po niewczasie. Idź więc na wesele anioła Gabrjela, mój dobry przyjacielu i baw się dobrze... Miałem ci powiedzieć w twoim interesie pewną rzecz najważniejszej wagi, ale bacząc na ten braterski bankiet, odkładam interes do jutra. Ale, ale, kochany Gibassier, gdzie się odbędą gody weselne?
— Pod „Niebieskim kompasem“, mój drogi panie Jackal.
— Wyborna restauracja, mój dobry przyjacielu, baw się więc dobrze, a na jutro odłóżmy poważne sprawy.
— Na którą godzinę, jeśli wolno spytać? wyrzekł Gibassier.
— Na południe, jeżeli nie będziesz bardzo zmęczony.
— Na południe, godzina wojskowa! powiedział kłaniając się galernik zdziwiony i zachwycony tą rozmową, która tak źle się zaczęła a zakończyła tak dobrze.
Nazajutrz o godzinie wojskowej, jak to był powiedział, Gibassier wszedł do gabinetu pana Jackala.
Tego dnia ubranie jego było najskromniejsze a twarz bardzo blada. Przypatrzywszy mu się uważnie, spostrzegacz byłby odkrył w głębkokich bruzdach jego czoła oraz
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2036
Ta strona została przepisana.