Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2045

Ta strona została przepisana.

— Nie rozumiem pana, wyrzekł Gibassier.
— To jednak bardzo proste. Czy nie mówiłeś, że żona twojego przyjaciela była dawną przyjaciółką twoją? Obawiam się czy zarówno dla niego, jak dla siebie marzysz o zainstalowaniu jego żony w tem samem mieszkaniu.
Złoczyńca zarumienił się wstydliwie.
— Wreszcie, wyrzekł smutno pan Jackal, nikt nie jest doskonałym... Czy nie masz już żadnej do mnie prośby?
— Jeszcze jedną i ostatnią.
— Mów więc.
— W jaki sposób odbędzie się nasz odjazd?
— Musisz wiedzieć, czego się masz trzymać w tej mierze, Gibassier. Odbędzie się w sposób zwyczajny.
— Przez Bicetre? zapytał złoczyńca, wykrzywiając się straszliwie.
— Z pewnością.
— Otóż to, co mnie martwi niepomiernie.
— A dlaczegóż to, mój dobry przyjacielu?
— Co pan chcesz, panie Jackal! Nie mogę przyzwyczaić się do Bicetre. Sameś pan powiedział, nikt nie jest doskonałym. Na samą myśl zetknięcia się z warjatami dostaję nerwowego ataku.
— Na nieszczęście, Gibassier, mówił pan Jackal, idąc pociągnąć za guzik od dzwonka, na nieszczęście, nie mogę uczynić zadość twojej potrzebie. Rozumiem w całej pełni smutek, w jaki ta myśl może cię pogrążyć. Jest to straszna konieczność, ale cóż robić? Sam klasykiem będąc, wiesz najlepiej, że starożytni przedstawiali konieczność pod postacią żelaznych klinów.
Zaledwie pan Jackal domówił tych słów, Gołąbek ukazał się.
— Gołąbku, przemówił naczelnik policji, zażywając niuch tabaki i wciągając go z rozkoszą, jakby zadowolony z porządku, jakim rzeczy poszły, Gołąbku, polecam ci osobliwie, rozumiesz mnie, osobliwie pana Gibassiera. Tymczasowo zamiast zaprowadzić go do aresztu, umieścisz razem z więźniem, któregoś wczoraj wieczorem aresztował. Następnie, zwracając się do Gibassiera: To ja o aniele Gabrjelu mówię; powiedz że teraz, że nie myślę o tobie, niewdzięczniku.
— Niewiem doprawdy, jak mam panu dziękować, wyrzekł złoczyńca, kłaniając się.