wykazywały raczej ostrość surowych zasad, niż walkę dumnych namiętności.
Był to prócz tego umysł czerstwy, sąd prawy, serce szczere. Jedyną nieodpuszczalną zbrodnią, jakiej w oczach jego winien był człowiek, było zaniedbanie się względem ludzkości, gdyż w życiu ludów miłość ludzkości zdawała mu się głównym żywiołem; miewał on dziwne wybuchy entuzjazmu, gdy przeczuwał w przyszłości, jakkolwiek dalekiej, powszechną harmonję uzasadnioną na braterstwie narodów.
Gdy mówił o przyszłej niepodległości narodów, nabierał wymowy pociągającej; każdy czuł się wtedy uniesionym nieprzepartą sympatją, słowo jego zostawiało po sobie, jakby odbłysk serca, wlewało w słuchacza siłę; jaśniałeś promieniami jego energji; gotów byłeś chwycić za połę jego sukni i powiedzieć: „Idź naprzód, proroku, ja pójdę za tobą!“ A jednak robak gryzł ten rzadki owoc; robakiem tym było oskarżenie o kradzież i zabójstwo, ciążące na jego ojcu nieobecnym.
Takim był młody mnich, który ukazał się na progu.
Zatrzymał się, uderzony widokiem, który miał przed oczyma.
— Przyjacielu, rzekł głosem smutnym, któremu umiał w potrzebie nadać ton pociechy, kobieta, która tam leży nie jest, spodziewam się, ani matką twoją, ani siostrą.
— Nie, odrzekł Kolomban, miałam lat piętnaście, gdy straciłem matkę a siostry nie miałem nigdy.
— Niech cię Bóg zachowa na pociechę sędziwych dni twojego ojca, Kolombanie.
I gotował się uklęknąć przed umarłą.
— Zaczekaj Dominiku, rzekł Kolomban, posłałem po ciebie...
Dominik przerwał mu.
— Posłałeś po mnie, rzekł, bo mnie potrzebowałeś. Przybyłem i jestem.
— Posłałem po ciebie, przyjacielu, albowiem ta kobieta, którą widzisz tam leżącą, rażona jakby piorunem przez