— Dobrze! rzekła krótko kreolka, chwytając za puginał i chowając go do kieszeni.
Następnie skrzyżowawszy ręce, zawołała pod wpływem religijnej ekstazy:
— Panie, daj mi moc potrzebną do przeprowadzenia zemsty mojej!
Potem, owijając się wielkim płaszczem, jedno tylko słowo rzuciła służącej: Jedźmy!
Przestąpiła pewnym krokiem próg pokoju, rzuciwszy ostatnie i smutne spojrzenie na sprzęty, obrazy i rozmaite przedmioty, świadki pierwszych i ostatnich chwil ich miłości. Szybko zsunęła się ze schodów na dziedziniec, gdzie czekały konie pocztowe.
— Jedz prędko, dostaniesz suty tryngield, rzekła do pocztyljona, wsiadając do karety.
Pocztyljon puścił konie z żywością człowieka, który chce uczciwie zarobić.
Nie będziemy opowiadali wrażeń kreolki podczas podróży. Pogrążona w głębokim żalu, nie widziała domów, ani dzwonów kościelnych, ani drzew przy drodze. Zamknięta w sobie, widziała tylko krople krwi spadające z rany i łzy, które spływały z jej oczu.
O szóstej dogoniła powóz zbiegów. Przybyła prawie jednocześnie z niemi do Hawru w nocy i dowiedziała się od pocztyljona, który ich przywiózł, że stanęli w hotelu Royal, na Nadbrzeżu.
— Do hotelu Royal! zawołała na pocztyljona.
Po upływie dziesięciu minut zajęła pokój w tymże hotelu.
Opowiemy w przyszłym rozdziale co widziała i co słyszała.
— Zaprowadź panią pod numer 10-ty, rzekła hotelowa do pokojowej.
Numer 10-ty położony był na środku pierwszego piętra.
Pokojowa zaprowadziła panią de Rozan do jej pokoju.
Już miała wychodzić, gdy kreolka dała jej znak, by została.
— Zamknij drzwi i posłuchaj, powiedziała.
Pokojowa wróciła do kreolki.