Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2060

Ta strona została przepisana.

Ta zarumieniła się z chciwości. Następnie zaczęła namyślać się znowu.
— I cóż? spytała pani de Rozan, która zaczynała tracić cierpliwość.
— Może się znajdzie środek ułożenia wszystkiego, proszę pani.
— Prędzej, prędzej, jaki środek?
— Podróżny ten każdej soboty o godzinie piątej z rana jedzie dyliżansem do Paryża i wraca dopiero w poniedziałek.
— To dziś sobota, odparła pani de Rozan, bo jest godzina pierwsza z północy.
— Tak, ale nie wiem czy się kazał zapisać do książki, żeby go obudzili.
— Idź i dowiedz się.
Pokojowa wyszła i wróciła po kilku minutach.
— Zapisany jest, proszę pani, powiedziała uradowana.
— A więc będziesz mogła dać mi ten pokój o godzinie piątej?
— O wpół do piątej nawet. Kupiec potrzebuje tyle czasu, by zajść na pocztę.
— Dobrze, oto dziesięć luidorów zadatku. Możesz odejść.
— Pani niepotrzebuje czego?
— Nie, niczego, dziękuję ci.
— Możeby pani chciała co zjeść, ten pan i ta pani zadysponowali sobie wieczerzę, toby zarazem i dla pani zrobili, niepotrzebowałaby pani czekać.
— Nie jestem głodna.
— Więc pościelę pani łóżko.
— Pościel, kiedy chcesz, ale się nie położę.
— Jak pani rozkaże, wyrzekła pokojowa oddalając się.
Ten kto widział lwicę uwięzioną, przesuwającą się w ciasnej klatce w Botanicznym ogrodzie, z ognistem okiem, rozwianą grzywą, odłączoną od samca i małych lwiątek, może mieć pojęcie o postawie i wewnętrznem wzburzeniu pani de Rozan, w czasie pomiędzy odejściem pokojowej a godziną oznaczoną.
O kwadrans na czwartą dał się słyszeć szmer w korytarzu; chłopiec dyżurny zapukał do drzwi kupca.
W kwadrans potem pani de Rozan słyszała jak wychodził. Następnie posłyszała skradający się chód pokojowej; kroki te zatrzymały się przed jej numerem.
— Pokój jest wolny, proszę pani, rzekła dziewczyna.