— Zaprowadź mnie.
— Niech pani idzie ze mną.
I poszła przodem.
Kreolka w samej rzeczy poszła za nią przez kręte korytarze, aż do numeru 23-go.
— To tu, proszę pani, rzekła pokojowa dość głośno, tak, że mogli ją słyszeć ci, co nie spali, albo też, że mogła obudzić tych, co spali.
— Ciszej, moja panno, szepnęła kreolka groźnym tonem. Następnie, chcąc się coprędzej pozbyć dziewczyny: Oto masz piętnaście luidorów, którem ci winna, zostaw mnie samą.
Pokojowa wyciągnęła rękę i wzięła piętnaście luidorów, lecz biorąc je, zauważyła śmiertelną prawie bladość młodej kobiety i dziki ogień błyszczący w jej oczach.
— A! rozumiem, pomyślała pokojowa, jest to niezawodnie kobieta, której młody człowiek z 23-go numeru naznaczał schadzkę; podczas, gdy jego żona zaśnie albo gdy będzie wychodził, jutro z rana przyjdzie do niej.
— Dobranoc pani, wyrzekła z drwiącym uśmiechem, właściwym podwładnym i oddaliła się.
Jak tylko pokojowa odeszła, pani de Rozan rzutem oka objęła całą miejscowość swego pokoju.
Był to prawdziwy pokój hotelowy.
Powszechnie wszystkie takie pokoje wychodzą na ten sam korytarz, przytykają jedne do drugich, a oddzielają się tylko drzwiami będącemi w ścianie; właśnie też z radością zauważyła to od pierwszego rzutu oka pani de Rozan.
Z prawej strony znajdowały się drzwi od numeru 21, z lewej od numeru 23-go, to jest drzwi, które łączyły pokój ten z pokojem zajmowanym przez Kamila i Zuzannę.
Przysunęła się niebawem do tych drzwi i przyłożyła ucho do zamku.
Zbiegowie nie położyli się jeszcze, kończyli wieczerzę, której nie podano im tak spiesznie, jak to obiecała pokojowa, lub którą oni przedłużyli przez wszystkie te figle, jakich dopuszczają się kochankowie siedząc we dwoje u stołu.
Trafiła na sam środek bardzo ożywionej rozmowy.
— Czy to prawda, co mówisz, Kamilu? pytała Zuzanna de Valgeneuse.
— Nigdy nie kłamię kobietom, odpowiedział Kamil.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2061
Ta strona została przepisana.