Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2062

Ta strona została przepisana.

— Z wyjątkiem twojej żony?
— To w dobrym celu, wyrzekł Kamil śmiejąc się.
Po tych ostatnich słowach słychać było długi pocałunek.
— A gdybyś mnie zwodził, równie jak ją, pod pretekstem dobrego celu? odparła Zuzanna.
— Zwodzić, ciebie? To zupełnie co innego; nie mam żadnego celu zwodzić ciebie.
— Dlaczego?
— Bo nie jesteśmy zaślubieni.
— Dobrze, ale ze sto razy mówiłeś mi, że gdybyś był wdowcem, zaślubiłbyś mnie.
— To prawda.
— A więc, od chwili, w której zostałabym twoją żoną, zdradzałbyś mnie?
— To bardzo prawdopodobne, moje dziecię.
— Kamilu, ty jesteś niegodny!
— Komu ty to mówisz!
— Byłeś już raz przyczyną nieszczęścia kobiety oraz śmierci człowieka!
Głos Kamila stał się ponury.
— Zamilcz o tem! powiedział, tobie mniej niż komukolwiek dozwolonem jest mówić o Karmelicie!
— Przeciwnie, Kamilu, ja chcę o niej mówić, bo widzisz, w tem leży słaba strona twojego pancerza; mimowoli, cokolwiekbyś czynił, cokolwiekbyś mówił, ty żałujesz, więcej niż żałujesz: masz zgryzotę! to jest dowodem, że twoje serce nie tak jest twarde, jakbyś to rad utrzymywał.
— Cicho bądź, Zuzanno! jeżeli to, co mówisz jest prawdą, jeżeli cierpię na wspomnienie osób, o których mówisz, to dlaczego wymawiasz te imiona, które mnie takiem cierpieniem przejmują? Czy walka, czy miłość jest między nami? Sprzeczamy się, czy też kochamy? Nie, my się kochamy! A więc nie mów mi nigdy już o tym smutnym wypadku mojego życia, byłby to powód więcej niż do zmartwienia, bo do kłótni między nami!
— Niech i tak będzie, nie mówmy o tem, rzekła Zuzanna, nigdy już! ale w zamian za obietnicę, przysięgnij mi...
— Wszystko co chcesz, odpowiedział Kamil, odzyskując wesołość.
— Żądam od ciebie przysięgi, ale przysięgi poważnej.
— Nie ma przysięgi poważnej.
— Widzisz, ty zawsze się śmiejesz.