Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2063

Ta strona została przepisana.

— Cóż chcesz! życie tak jest krótkie.
— Czy przyrzekasz mi dotrzymać przysięgi, którą wykonasz?
— Jak tylko będzie można najdłużej.
— Jakiś ty nieznośny!
— Mów, jaka to przysięga?
— Przysięgnij, że nigdy mi nie będziesz mówił o swojej żonie.
— Przekonaj się, czy jestem sumiennym człowiekiem: Zuzanno, nigdy ci nie wykonam tej przysięgi!
— Dlaczego?
— Przez Boga! to bardzo proste: bo bym jej nie dotrzymał.
— Więc ją kochasz? wyrzekła Zuzanna ponuro.
— Nie kocham jej tak, jak ty to rozumiesz.
— Nie ma dwóch sposobów kochania.
— Bardzo się mylisz, moja duszo! Tyle jest sposobów kochania, ile jest rodzajów piękności. Czyż niebo nie jest piękne inną pięknością niż ziemia? czy piękność ognia nie różni się od piękności wody? czy tak się kocha jasnowłosą jak brunetkę, kobietę pełną krwi jak istotę nerwową? Ot widzisz, między innemi kochałem prześliczną dziewczynę, ostatnią z gryzetek, prawdziwą gryzetkę, jaka kiedykolwiek wyszła z rąk natury: Chante-Lilas, która dziś, dzięki panu Marande, posiada pałac, powóz, konie, otóż kochałem ją inaczej przecie niż ciebie kocham.
— Więcej?
— Nie, lecz w inny sposób.
— A twoją żonę, kiedy chcesz, żebyśmy o niej mówili, jak ją kochałeś?
— Jeszcze w inny sposób.
— A! otóż widzisz, żeś ją kochał!
— Do licha! zanadto była piękną!
— To znaczy, że kochasz ją jeszcze, nędzniku!
— To inna rzecz, droga Zuzanno, i zrobisz mi nieskończoną przyjemność, jeżeli nie będziesz mówić o niej.
— Słuchaj Kamilu, od czasu wyjazdu naszego z Paryża, imię jej mało pięćdziesiąt razy było na twoich ustach.
— Przez Bóg żywy! to bardzo naturalnie: piękna ośmnastoletnia kobieta, którą opuszczam, żeby jej nigdy już nie zobaczyć, po roku zaledwie małżeństwa...
— To być nie może! Mów co chcesz, to wcale niezwykłe,