Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2064

Ta strona została przepisana.

żeby ktoś mówił do kobiety, którą kocha, o innej kobiecie, którą kochał i którą kocha jeszcze. Nie ma korzyści dla żadnej z nich, a jest zniewaga dla obydwóch. Czy mnie rozumiesz, Kamilu?
— W połowie.
— Zechciej zrozumieć mnie zupełnie. Przysięgam ci przed Bogiem, że ty jesteś pierwszym mężczyzną, jedynym, którego kocham.
Gdyby pani de Rozan mogła dojrzeć z po za drzwi jak z po za drzwi słyszała, byłaby z pewnością uderzona dwuznacznym wyrazem, jaki przybrała twarz jej męża przy tej przysiędze Zuzanny.
— Przysięgam tedy, Kamilu, ciągnęła dalej Zuzanna, nie zdając się uważać na drwiącą minę młodego człowieka, przysięgam, że kocham cię namiętnie. Po tej przysiędze, tak samo, jak prosiłeś mnie, żeby nie mówić ci nigdy o Karmelicie, ja proszę żebyś nigdy nie wspominał mi o pani de Rozan.
— Co u licha może ona robić w tej chwili? zawołał Kamil, unikając odpowiedzi.
— Kamilu, Kamilu! to niegodnie, krzyknęła.
— Hę! co to jest? zapytał młody człowiek z miną budzącego się ze snu. Kto jest niegodnym?
— Ty, Kamilu! ty co marzysz o kobiecie, będąc przy mnie! ty, który nie masz innej myśli nad tę i który nie słuchasz mnie, gdy cię błagam, żebyś mi o niej nie mówił. Kamilu! Kamilu! ty mnie nie kochasz.
— Ja ciebie nie kocham? o moja najmilsza! zawołał Kamil, po kilkakroć ją całując. Ja ciebie nie kocham? powtórzył jeszcze ją całując i tak głośno, iż każdy pocałunek był kroplą rozpalonego ołowiu, padającego na żywe ciało pani de Rozan.
Młoda kobieta o mało nie padła bez zmysłów na ziemię; oparła się o marmurową konsolę i zsunęła się na krzesło, na którem przez kilka chwil, nieruchoma, z zamkniętemi oczyma, bez tchu siedziała, mając tylko tyle siły, żeby prosić Boga, aby ją wspomógł w wykonaniu zamiaru, jakkolwiek ten był strasznym.
Lecz odzyskała całą swą siłę słysząc te słowa:
— Czy wiesz, która godzina? zapytywał Kamil.
— Nie. Lecz cóż mnie obchodzi godzina! odrzekła Zuzanna.