Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2072

Ta strona została przepisana.

— O! chyba ja śnię!
— O! ja to śniłem i to nieszczęsnym snem owego dnia, w którym po raz pierwszy cię widziałem, zawołał z wściekłością Kamil, zwracając się ku Zuzannie, ja to śniłem w dniu, w którym sądziłem, że cię kocham... tak jest, sądziłem, że cię kocham: czy bowiem godną jest miłości ta, której usta zwracają się do pocałunków w domu, gdzie płynie krew jej brata? Tego dnia, Zuzanno, jakkolwiek lekkomyślnym jestem, czułem jakiś okropny dreszcz przebiegający po całem ciele mojem; serce mi wezbrało, i gdy ci me usta mówiły: „Kocham!“ coś mówiło mi: „Kłamiesz, ty jej nie kochasz!“
— Kamilu! Kamilu! z pewnością mówisz w malignie, rzekła panna de Valgeneuse, możesz mnie już nie kochać, ale ja, ja kocham cię zawsze, a nawet w braku miłości, ciągnęła dalej, wskazując na zwłoki pani de Rozan, śmierć, równie silna jak miłość, związała nas na zawsze jedno z drugiem.
— Nie! nie! nie! zawołał Kamil, drżąc cały.
Jednym rzutem ciała Zuzanna skoczyła do niego i objęła go rękami.
— Kocham cię, zawołała, nadając oczom swoim i głosowi wyraz namiętny.
— Daj mi pokój, daj pokój, wyrzekł, próbując odczepić się od niej.
Ale ona otoczyła go ramiony, uchwyciła się go, pociągając za sobą, ściskając coraz silniej, jak wąż pierścieniami.
— Precz, mówię ci! zawołał Kamil, odpychając ją tak gwałtownie, że byłaby się przewróciła, gdyby nie róg kominka, o który oparła się tracąc równowagę.
— A! więc to tak! powiedziała, marszcząc brwi, spoglądając na kochanka pełnem pogardy okiem, nie będę już prosić, tylko, tak chcę, każę, rozkazuję!
I w samej rzeczy, nakazującym tonem, wyciągając ku niemu rękę;
— Zaczyna dnieć, powiedziała, Kamilu, zamknij walizę i chodź za mną.
— Nigdy! zawołał Kamil, nigdy!
— Niech i tak będzie, odejdę sama, rzekła stanowczo Zuzanna, opuszczając hotel, oskarżę cię, żeś zamordował tę kobietę.
Kamil krzyknął przeraźliwie.