Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2082

Ta strona została przepisana.

odrywa; u drugiej, konanie wypływa z serca: życie tamtędy ucieka.
Znałem starca, który wychowywał dziecko przez dwadzieścia pięć lat i padł trupem, dowiadując się, iż syn jego był oszustem w grze w karty. Rzeczywisty ojciec byłby go napomniał i wysłał do Belgii lub do Ameryki, iżby tam czekał na przedawnienie swej zbrodni.
Brocanta na wieść o zniknieniu Róży, stała się prawdziwie wielką. Poruszyła cały świat cygański w Paryżu; wywołała całą złodziejską szajkę; ofiarowała się dać zakład, gdyby była potrzeba, za wynalezienie tego drogocennego klejnotu, który zwie się dzieckiem przybranem. Wreszcie boleść jej doszła do ostatecznych granic i wyrównywała ogromowi jej radości, gdy odzyskała dziecko.
Tego dnia Jan Robert, Petrus, Ludowik i przedewszystkiem Salvator unosili się nad tryumfującą pięknością czarownicy.
I właśnie dlatego pozwoliliśmy sobie powiedzieć, że ta straszna wiedźma była dwa razy piękną w swem życiu.
Z tem wszystkiem piękność jej nie długo trwała.
Przypominamy sobie, iż Róża aż do chwili oznaczonej na zaślubiny z Ludowikiem miała wejść na pensję.
Gdy Salvator oznajmił wiadomość tę Brocancie, czarownica zalała się łzami, potem podnosząc się i spoglądając na Salvatora pełnem groźby okiem:
— Nigdy! zawołała.
— Brocanto, powiedział Salvator słodko, wzruszony do głębi poczciwem uczuciem, jakie dyktowało te słowa, Brucanto, potrzeba, żeby to dziecko nabrało nauki świata, do którego wejść ma. To jeszcze nie wszystko, nauczyć się języka wron i psów; społeczeństwo wymaga więcej urozmaiconej edukacji. W dniu, w którymby biedna ta dziewczyna przestąpiła próg najskromniejszego salonu, byłaby w nim obcą, jak dziki z dziewiczych lasów w gmachu Tuileryjskim.
— To moja córka! wyrzekła gorzko Brocanta.
— Zapewne! powiedział Salvator poważnym tonem. A dalej?...
— Ona do mnie należy, mówiła dalej Brocanta, widząc Salvatora tak przejętego jej macierzyńskiemi prawami.
— Nie! odrzekł Salvator, ona należy do świata; ona przedewszystkiem należy do człowieka, który ocalił ją