Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2083

Ta strona została przepisana.

pokochawszy, albo który pokochał ją, ocalając; jest on jej przybranym ojcem, tak, jak ty jesteś matką! Trzeba ją więc wychować dla świata, w którym będzie żyła, a ty Brocanto, nie potrafisz jej uczyć. Zabierani ją więc.
— Nigdy! powtórzyła Brocanta zgrzytając.
— Kiedy trzeba, Brocanto, wyrzekł surowo Salvator.
— Panie Salvatorze! zawołała błagająco czarownica, zostaw mi ją jeszcze z rok, jeden, jedyny rok!
— To nie może być!
— Jeden rok, proszę cię, błagam, panie! Starannie chowałam kochane to dziecię, zapewniam cię panie; teraz jeszcze staranniej chodzić koło niej będę! Ubierać ją będę w jedwabie i aksamity; nie będzie piękniejszej od niej dziewczyny. Błagam cię, panie Salvatorze, zostaw mi ją jeszcze na rok, na jeden rok tylko!
Biedna czarownica płakała wymawiając te wyrazy.
Salvator głęboko wzruszony nie dał przecież poznać tego po sobie. Przeciwnie, udawał, że jest rozgniewany. Zmarszczył brwi i wyrzekł krótko:
— To już postanowione.
— Nie, nie, nie! powtarzała raz po raz Brocanta. Nie, panie Salvatorze, ty nie uczynisz tego. Ona jest jeszcze bardzo słaba. Przedwczoraj miała straszliwe spazmy. Pan Ludowik tylko co był wyszedł. W kwadrans po jego odejściu krzyknęła strasznie: „Duszę się!“ Krew rzuciła jej się do oczu. Biedna mała Różyczka! W owej chwili, panie Salvatorze, myślałam, że ją tracę. Mało brakowało. Przewróciła się na krześle, zamknęła oczy, potem zaczęła krzyczeć!... ale jak krzyczeć! Boże miłosierny! Był to krzyk z tamtego świata, panie Salvatorze! Wtedy wzięłam ją na ręce, położyłam na ziemi, jak mi to pan Ludowik kazał i rzekłam: „Różo! moja Różo! moja mała Różyczko!“ wreszcie wszystko, com mogła jej tylko powiedzieć; ale krzyczała tak mocno, że nie słyszała mnie wcale. I trzebaż było widzieć jej biedne, małe, wznoszące się piersi, jakby je kleszczami ściskano; a jak jej żyły na szyi nabrzmiały i zaczerwieniły się, to jakby tylko co miały pęknąć! O! panie Salvatorze! dużo widziałam smutnych, rzeczy w życiu, lecz nigdy tak smutnej, jak ta! Wreszcie, zapłakała! łzy ochłodziły ją, jak dobry deszcz, otworzyła piękne oczy i uśmiechnęła się: znów ją to ocaliło! Ale ty mnie nie słuchasz, panie Salvatorze!...