To naiwne opowiadanie przejścia najważniejszego kobiety z dzieciństwa, które nazywają spazmami, tak żywo wzruszyło Salvatora, że odwrócił głowę, żeby wzruszenie to ukryć.
— Wiem o tem, Brocanto, wyrzekł głosem, który usiłował uczynić suchym, Ludowik opowiadał mi to dziś z rana i właśnie dlatego chcę ją zabrać. To dziecko potrzebuje większych, starań.
— I gdzie chcesz ją pan zaprowadzić? zapytała Brocanta.
— Jużem ci powiedział, na pensję.
— Co pan myślisz, panie Salvatorze! Czy to pan niewiesz, iż także na pensji umieszczoną była mała Mina?
— Bez wątpienia.
— Czyż jej nie wykradli?
— Z tej pensji gdzie ona pójdzie, Brocanto, nikt jej nie wykradnie.
— Kto jej będzie pilnował?
— Dowiesz się zaraz. Przedewsżystkiem, powiedz mi, gdzie ona jest?
— Gdzie ona jest? powiedziała Brocanta, spoglądając na Salvatora wzrokiem obłąkanym i drżąc cala na myśl, że zbliża się chwila, w której będzie się musiała rozstać z dzieckiem.
— Ależ tak! gdzie ona jest?
— Nie ma jej tu, bąknęła stara kobieta, w tej chwili jej nie ma, ona jest...
— Kłamiesz Brocanto! przerwał Salvator.
— Przysięgam, panie Salvatorze...
— Kłamiesz, powiadam ci! powtórzył młodzieniec, patrząc na Brocantę okiem surowem.
— Łaski! panie Salvatorze! zawołała biedna stara, padając na kolana i chwytając Salvatora za ręce. Łaski, panie, nie zabieraj jej! zabijesz mnie! to moja śmierć!
— No, no, podnieś się! powiedział Salvator coraz więcej wzruszony, jeżeli prawdziwie ją kochasz, powinnaś pragnąć, abyś była z niej dumną. A więc pozwól jej się uczyć, a będziesz ją mogła widzieć, kiedy zechcesz.
— Przyrzekasz mi, panie Salvatorze?
— Przysięgam ci, powiedział uroczyście młodzieniec. Przywołaj ją więc.
— O! dzięki! dzięki! zawołała staruszka, okrywając ręce Salvatora łzami i pocałunkami.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2084
Ta strona została przepisana.