Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2085

Ta strona została przepisana.

Następnie, podnosząc się z taką żywością, jakiej nie można było przypuszczać w jej wieku:
— Różo! Różyczko! moja kochana Różyczko! wołała.
Na to wezwanie Róża ukazała się.
Psy zaszczekały radośnie, wrona zatrzepotała skrzydłami.
Nie było to już to samo dziecko, któreśmy na początku opowiadania naszego w Kafarnaum przy ulicy Tripperet widzieli; nie była to już młoda dziewczynka, ubrana jak Mignon nieodżałowanego Ary-Scheffera; nie była to już chorowita twarzyczka biednych dzieci zamieszkałych na przedmieściach: była to wysoka, szczupła dziewica, z oczyma głęboko osadzonemi pod brwią czarną i gęstą, trochę błędnemi może, ale z których tryskały żywe płomienie.
Przy wejściu do pokoju bawialnego Brocanty, lica jej blado-różowego koloru zarumieniły się gwałtownie na widok Salvatora. Pobiegła doń, skoczyła mu do szyi, objęła rękami i ucałowała serdecznie.
— A mnie? powiedziała Broeanta, spozierając na tę scenę okiem zazdrosnem.
Różyczka podbiegła do Brocanty, a ściskając ją w swoich objęciach.
— Kochana matko! zawołała, całując ją.
W tej chwili ktoś nowy wszedł, albo raczej wskoczył, jak piłka elastyczna do pokoju.
— E! Brocanto! wyrzekł, wywijając młynka dlatego zapewne, ażeby prędzej stanąć przed osobą, do której się kierował, idę oznajmić ci gości, cztery kobiety z państwa! Chcą zapewne, byś im pociągnęła karty; ale to głupstwo! ty im pociągniesz talary. Potem, spostrzegając Salvatora: Przepraszam, powiedział, stawając na nogach i spuszczając oczy, przepraszam, panie Salvatorze, niewidziałem pana.
— To ty, uliczniku! wyrzekł Salvator do Babolina, którego najmniej przenikliwy czytelnik zapewne poznał.
— Ja sam! do usługi odparł Babolin.
— O jakiem towarzystwie mówisz? zapytał.
— O czterech paniach, odrzekł Babolin, które przyszły zapewne po to, żeby im położyć kabałę.
— Wprowadź je, powiedział Salvator.
Po małej chwilce cztery młode kobiety weszły do pokoju.
— Oto są, wyrzekł Salvator do Brocanty, wskazując na