Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2088

Ta strona została przepisana.

— Pokaż? zawołała pieszczotliwie, otaczając obiema rękami szyję pana de Marande.
— Oto jest, wyrzekł tenże, wyjmując bilet z kieszeni.
Chante-Lilas rzuciła się na bilet, spoglądając nań z rumieńcem uszczęśliwienia.
— Tak więc, zawołała, będę na równi z księżniczkami!
— Czyż ty sama nie jesteś księżniczką?
— Zapewne, strój sobie drwinki ze mnie, wyrzekła z markotną miną księżniczka de Vanvres, ale ja się radziłam Brocanty trzy miesiące temu i zaklęła się, iż jestem córką księcia i księżniczki.
— To jeszcze nie dosyć, pieszczotko ty moja, ona ci nie powiedziała całej prawdy! ty jesteś nietylko księżniczką, ale nawet królową! Dzieci podrzutki są królami świata.
— A ludzie zgubieni są ich ministrami! wyrzekła Chante-Lilas, złośliwie patrząc na bankiera. Nareszcie zobaczę księżniczki z bliska, bo nieszczególne miejsce miałam przedwczoraj w Porte-Saint-Martin, na pierwszem przedstawieniu sztuki twojego przyjaciela Jana Roberta, której tytułu nie przypominam sobie.
— Gwelfy i Gibeliny! powiedział uśmiechając się pan de Marande.
— Otóż to właśnie, Kwefy i Gobeliny! zawołała księżniczka Vanvres. Tym razem zapamiętam nazwisko. Gdzie byłeś przy końcu sztuki, moje złotko?
— Poszedłem do loży pani de Marande, żeby jej powinszować powodzenia, jakiego doznał nasz przyjaciel Jan Robert.
— Albo, żeby mi się przeniewierzyć, szkaradny latawcze, przerwała Chante Lilas. Ale, ale, mówiąc o latawcu; czy to prawda, że biegasz za wszystkiemi kobietami?
— Tak mówią! odrzekł dosyć zrozumiale pan de Marande, tylko, że jeżeli pozwalam sobie biegać za wszystkiemi kobietami, to trzymam się jednej tylko.
— Wielkiej damy?
— Największej ze wszystkich, jakie znam.
— Księżniczki?
— Księżniczki krwi.
— A czy ja ją znam?
— Spodziewam się, ponieważ ty nią sama jesteś, księżniczko.
— I ty powiadasz, że jesteś u nóg moich?