Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/2090

Ta strona została przepisana.

— Nie, księżniczko, jest to młody i ładny chłopiec, który przychodzi od pana Jana Roberta.
— A! już wiem. To biedny chłopiec, który nie ma za co kupić biletu do teatru Porte-Saint-Martin i przyszedł mnie prosić o protekcję do Jana Roberta. Są oni z jednych stron, ale to młodzieniec bardzo skromny, nie śmie sam prosić swego ziomka... tym sposobem...
— Tym sposobem przyszedł prosić ciebie, ciągnął dalej pan de Marande, słowo honoru, księżniczko, ma słuszność. Śliczny chłopiec! I mówisz, że jest ubogi?
— Równie ubogi, jak młody.
— A po co przybył do Paryża?
— Za kawałkiem chleba.
— Chcesz powiedzieć za kawałkiem smacznego chleba, księżniczko, kiedy się udał do ciebie. A czy umie on co przynajmniej?
— Umie czytać i pisać... jak wszyscy.
— Jak wszyscy, to za szerokie określenie, pomyślał bankier, który znał i ortografię i styl gryzetki. A czy umie on rachować, przypadkiem? Bo mógłbym mu dać zatrudnienie.
— Zrobiłbyś to dla niego, choć go nie znasz wcale? zawołała Chante-Lilas.
— Zrobiłbym dla ciebie, którą niedosyć znam, odparł wesoło i z galantarją pan de Marande. Możesz go przysłać zaraz jutro do ministerjum. Jeżeli jest tyle rozumny, ile przyjemny, zajmę się jego przyszłością. Ale, ale, księżniczko, mówiąc o przyszłości, warto i o twojej pomyśleć. Obawiam się, żebyś się nie omyliła na roli, którą prosiłem cię, iżbyś odegrała w życiu mojem. Mam wiele do czynienia, księżniczko, a sprawy stanu, nie mówiąc już o swoich własnych, pochłaniają do tego stopnia mój czas, że nie mogę, jak zwyczajny człowiek, zajmować się drobnostkami. Z drugiej strony jestem zmuszony z przyczyn wręcz ekonomiczno-politycznych, które za długo musiałbym ci tłómaczyć, jestem zmuszony, powiadam, udawać, że mam kochankę. Czy raczyłaś zrozumieć mnie, księżniczko?
— Przewybornie! odrzekła Chante-Lilas.
— Nie wymawiając, kochana pieszczotko, poświęciłaś na to dosyć czasu. Ale, dla pamięci, sformowałem rzeczywisty stan stosunków naszych, w rodzaju układu, który ci