Kamil prowadził go oczyma dopóki się drzwi za nim nie zamknęły.
— O! o! rzekł z komiczną powagą, rzymianin wziąłby to za wróżbę.
— Jakto.
— Czyż nie pamiętasz starożytnego przysłowia: „Kiedy potrącisz o kamień wychodząc z domu, albo na lewo zobaczysz kruka, to wracaj“.
Nagła i niemal bolesna chmura smutku przeszła po twarzy Kolombana, tak otwartej, tak szczerej, wesołej.
— Zawsze więc jesteś ten sam, mój biedny Kamilu, rzekł, pierwsze twe słowo jest rozczarowaniem dla przyjaciela, który od trzech lat na ciebie oczekuje...
— A to dlaczego?
— Bo ten kruk, jak go nazywasz...
— Masz słuszność, powinienbym go nazwać sroką, bo jest pół czarny, pół biały.
Drugi ten pocisk, zdało się, uderzył Kolombana w serce.
— Bo ten kruk, albo ta sroka, jak powiadasz, jest jednym z najlepszych ludzi, jednym z najwyższych umysłów, najzacniejszych serc, jakie znam. Poznawszy go, żałować będziesz, żeś go na chwilę pomieszał z tymi księżmi, którzy walczą przeciw Bogu, zamiast walczyć za Niego i przykrą ci będzie nazwa, jaką go powitałeś.
— O! o! zawsze poważny i surowy jak misjonarz, mój kochany Kolomban! rzekł śmiejąc się Kamil. Niechże i tak będzie! zbłądziłem; wiesz, że to mój zwyczaj, przebacz, że obraziłem twego przyjaciela; bo ten piękny mnich jest twoim przyjacielem? dodał Amerykanin tonem mniej rezolutnym.
— Szczerym przyjacielem, tak, tak.. Kamilu, odpowiedział Breton poważnie.
— Żałuję mojej nieuwagi, ale rozumiesz, że zostawiwszy cię w szkole niebardzo pobożnym, mogłem nieco zdziwić się zastawszy na konferencji z mnichem.
— Zdziwienie twoje ustanie, gdy poznasz brata Dominika. Ale, rzekł Kolomban zmieniając ton i twarz i nadając głosowi swemu całą pieszczotliwą słodycz, a fizjognomji wejrzenie przyjazne, nie chodzi tu o brata Dominika, ale o brata Kamila, jeden jest moim bratem wedle Boga, drugi moim bratem wedle ludzi. Jesteś więc! to ty! Uściskaj mnie jeszcze raz! Nie mogę ci wypowiedzieć radości, jaką
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/222
Ta strona została przepisana.