Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/223

Ta strona została przepisana.

przejął mnie twój list i jaką mnie przejmuje, a nadewszystko przejmować będzie twoja obecność, bo żyć będziemy wspólnie, nieprawdaż, tak jak w szkole?
— Więcej niż w szkole! rzekł Kamil prawie tak wesoło, jak jego przyjaciel. W szkole nasze życie wspólne doznawało przeszkód ze wszystkich stron; tu, przeciwnie, nie potrzebujemy się obawiać ani dokuczliwych kolegów, ani ponurych nadzorców, będziemy mogli biegać, po całych dniach bawić się muzyką, chodzić do teatru i całą noc rozmawiać. Rozpoczniemy to życie na nowo, Kolombanie, bądź spokojny mędrcze, ja głupiec nie przez jednę noc jeszcze opowiadać ci będę moje przygody. Bo tam żyłem, jak istny Robinson, a teraz myślę rozpocząć życie paryzkie, jak gdybym go nigdy nie porzucał.
— Lata cię nie zmieniły, rzekł czule, ale zarazem z pewną troską poważny Breton.
— Nie! a nadewszystko pozostawiły mi mój dobry apetyt. Powiedz gdzie jadasz, jak ci się jeść chce.
— Jedlibyśmy w pokoju jadalnym, gdybym był o przyjeździe twym uprzedzony.
— Więc nie odebrałeś mojego listu?
— Owszem, ale przed godziną dopiero.
— O, to prawda, rzekł Kamil, rzeczywiście, odszedł tymże statkiem co i ja, przybył do Hawru razem ze mną i wyprzedził mnie tylko o tyle, co poczta wyprzedza dyliżans. Tembardziej pytam się: „Gdzie ty tu jadasz?“
— Mój kochany, rzekł Kolomban, nie gniewam się, że porównałeś siebie z Robinsonem Kruzoe, dowodzi to, że nawykłeś do prywacji.
— Dreszczem przejmujesz mnie, Kolombanie! Nie żartuj w ten sposób, ja nie jestem bynajmniej bohaterem z romansu: ja jadam. Pytam ci się po raz trzeci, gdzie wy tu się stołujecie?
— Tutaj, mój przyjacielu, układają się z odźwierną, albo z jaką sąsiadką, która żywi jak może.
— Dobrze, ale w razach nadzwyczajnych?
— Jest Flicoteaux.
— O! ten poczciwy Flicoteaux, na placu Sorbonny! Więc on istnieje dotąd, jeszcze nie wyjadł wszystkich swoich bifsztyków?
I Kamil zaczął krzyczeć.
— Flicoteaux! bifsztyk, z kupą kartofli.