Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/233

Ta strona została przepisana.

wędzi przepaści. Teraz ty przysięgasz, że księżniczka Vanvres jest ci obcą; bardzo dobrze! ponieważ ja pochodzę z krain przepaści, to ich się nie obawiam. Niech tylko zdarzy się sposobność, a wsunę się tam powoli.
Gdy skończyła się ta opowieść, Kolomban chciał uczynić kilka uwag, ale Kamil zaczął czarującym głosem śpiewać piosnkę o Lizetce Bérangera, a przy dźwiękach tego głosu, brzmiących, magicznych, wstrząsających najtajemniejszemi strunami serca, Kolomban nie mógł już na nic się zdobyć, tylko na oklaski.

XX.
Dąb i trzcina.

Opowieść ta o pierwszem spotkaniu Kamila z księżniczką Vanvres, którą przytoczyliśmy nietylko w całości, ale i w szczegółach, da lepsze wyobrażenie niż wszelkie nasze analizy, o charakterze Kamila, pełnym lekceważenia i wesołości.
Wesołość ta, pomiędzy mężczyznami niezawsze wolna od usterek gustu, działała jednak na poważnego bretona tak, jakby nań działały figle młodego kotka, albo szczebiotanie papugi. Zawsze zaczynało się od tego, że Kamil nie miał racji, kończyło się zaś na zwycięstwie Kamila.
Był jednakże punkt, o który rozbiła się jego wytrwałość.
Życie regularne, nawet jednostajne, jakie prowadził Kolomban, nie było tem idealnem życiem o jakiem marzył Kamil; było mu też zaciasno i zaduszno w tej cichej ustroni.
Raz, Kolomban, po powrocie ze szkoły, zastał łóżko swoje ozdobione trupią główką nad dwiema kośćmi złożonemi na krzyż z tym pocieszającym napisem:

„Kolombanie, trzeba umierać!“

Poważny i myślący umysł młodzieńca, bynajmniej nie przeraził się tą ponurą maksymą i pozostawił on w głowach swego łóżka żałobną ozdobę, którą nad niem umieścił Kamil.
Tak tedy miłe to mieszkanko, tak uśmiechające się w oczach Kolombana, wyziewało dla Kamila miazmaty seminaryjskie; wszystko go drażniło, smuciło, nawet poe-