— Któregoż to?
— Ludowika.
— Aha! Poczciwy też to był kolega. Jak to jednakże ludzie schodzą z oczu.
— Nie mów mi o tem! To naprowadza najsmutniejsze myśli na ziemi, jakby się człowiek chciał zastanawiać.
— Cóż się z nim dzieje?
— A toż zajmuje się medycyną: oni wszyscy mają jakiś szal zajmowania się czemś.
— Tylko ty jeden...
— A! tegom się spodziewał... trafiłem... Dajmy więc temu pokój. Otóż on zajmuje się medycyną.
— Pójdzie mu dobrze; wyborny to umysł, tylko nieco materjalistyczny w formie.
— Tak, bardzo materjalistyczny w formie; księżniczka Vanvres może ci coś o tem powiedzieć.
— Więc tedy?...
— Tak, do rzeczy... Ale, ażeby dojść do rzeczy, musimy skończyć ze szczegółami. Ludowik przyjdzie cię odwiedzić, jesteście sąsiadami: dałem mu twój adres.
— Ależ, nieznośny gaduło, jakiż związek jest między Ludowikiem...
— I Karmelitą?
— Pytam cię o to właśnie!
— Zaczekaj, powiem ci... Uwziąłeś się przeciwko porządnemu rozwojowi wypadków.
— Widzisz przecie, że cię słucham.
— To twoja powinność! Ale żal mi cię, i skracam. Jaki jest związek między Ludowikiem i Karmelitą? Powiem ci zaraz. Otóż spotkałem Ludowika wychodząc z teatru Opery...
— Jużeś mi to powiedział.
— A więc powtarzam. Kiedy kto spotka przyjaciela, pojmujesz to dobrze, przyjaciela szkolnego, którego trzy lata nie widział, toć niepodobna obejść się wzajem bez opowiedzenia sobie jakichś ustępów młodości. Poszedłem tedy z Ludowikiem do kawiarni Opery; trzeba było nadać opowiadaniu oprawę: jest to szczegół, który muszę ci wyłożyć...
— Pomiń ten szczegół.
— Tak, bo szczegół ten jest wstydem dla ciebie, nieprawdaż, egoisto?
— Jakiż to więc szczegół?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/238
Ta strona została przepisana.