Kolomban spostrzegł, po kilku oznakach, silę atrakcji, jaką wywierał kreol na młodą panienkę.
— Bardzo to naturalne, pomyślał zrazu, nie zaniepokoiwszy się tą atrakcją, on jest piękny, wesoły, ma wdzięk i blask, gdy tymczasem ja posiadam tylko smutek i siłę.
Potem, potrochu w uczciwości serca, a w miarę jak myślał o tem, czoło jego coraz bardziej się zaciemniało, a serce ściskało, mówił do siebie:
— Wielki Boże! przeznaczyłeś mi, abym mając dwadzieścia cztery lata, był poważnym i surowym jak starzec! Cóż to za smutny towarzysz byłby ze mnie dla młodej ośmnastoletniej dziewicy, której wszystkie zachcenia różne są od moich?... A jednakowoż, dodawał wątpiąc jeszcze, wszystko mi mówi, iż byłem w możności zapewnić szczęście Karmelity i że miałbym był tę możność i siłę, tak, jak mam pragnienie i wolę.
Potem patrzał jak piękni, młodzi, z uśmiechem na ustach, przyciskali się jedno do drugiego i zdawało mu się, że dwie aureole młodości jaśniejące po nad ich czołami, zbiegły się w jednę i że była to aureola miłości. Wtedy, potrząsał głową i blady, stawał w cieniu, podczas gdy Kamil i Karmelita jaśnieli światłem.
— Napróżno staram się łudzić, mówił, ci dwoje kochają się i bardzo sprawiedliwie; zdają się być stworzeni dla siebie... A jednak, marzyłem o innej przyszłości dla niej... Droga Karmelita! byłbym z niej zrobił wielką i dostojną damę! Kamil widzi lepiej odemnie; on z niej zrobi szczęśliwą kobietę.
I począwszy od tej chwili Kolomban, mimo dotkliwego żalu, mimo smutku, który go codzień więcej opanowywał, postanowił wyrzec się najzupełniej samego siebie i zbogacić Kamila skarbami jakie nagromadził.
Jednego wieczora, gdy Kamil i Karmelita śpiewali przepysznym głosem, wsparci jedno na drugiem, z włosami igrającemi, pomieszanem tchnieniem, duet miłosny, w którym grały wszystkie odcienia ludzkiej namiętności, Kolomban, przyszedłszy do swego pokoju położył rękę na ramieniu Kamila, spojrzał na niego poważnie oczami łez pełnemi, z piersią wezbraną westchnieniem, lecz głosem łagodnym rzeki do niego:
— Kamilu, czy ty kochasz Karmelitę?
— Ja? zawołał Kamil zarumieniwszy się. Przysięgam ci...
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/254
Ta strona została przepisana.