Mularz wziął żonę w objęcia, i pomimo jej krzyków, wyprawił ją tą samą drogą, którą przebyło dziecko. Jan Byk pochwycił kobietę w ramiona, tylko cofnął się jednym krokiem w tył.
— Nienajgorzej! rzekł stawiając na nogach kobietę na poły omdlałą, gdy obecni wybuchali okrzykiem i oklaskami.
— Teraz, krzyknął do mularza wyprężając się na nogach całą siłą swych potężnych lędźwi, teraz, kolej na ciebie!
Z dwóch tysięcy osób uczestniczących w tym widoku, nie było ani jednej, któraby wydała tchnienie przez pięć następujących sekund.
Mularz stanął na parapecie okiennym, przeżegnał się, potem zamykając oczy, skoczył wymawiając z cicha: Boże, ratuj mnie! Na ten raz wstrząśnienie było straszne: Jan Byk zachwiał się w kolanach, cofnął się o trzy kroki w tył ale nie upadł. Wtedy w tłumie powstał krzyk nie do opisania. Wszyscy cisnęli się do człowieka, który okazał tę zadziwiającą siłę, ale nim dobiegli do niego, Jan Byk roztworzył ramiona i upadł na wznak, omdlały, krwią buchający.
Ani dziecię, ani kobieta, ani mąż nie byli nawet draśnięci. Wybawcy mała żyłka przerwała się w płucach. Przeniesiono go do szpitala, zkąd wyszedł nazajutrz zdrowym.
Trzeci towarzysz z twarzą równie czarną jak Szkopek miał ją białą, który widocznie należał do szanownego zgromadzenia węglarzy, nazywał się „Toussaint“.
Jan Byk, który w stosunkach będąc z budowniczemi, dowiedział się od nich o istnieniu jakiegoś genialnego murzyna, co o mało nie zrobił rewolucji na wyspie św. Dominika; Jan Byk, któremu nie zbywało na pewnym wrodzonym dowcipie, przezwał węglarza „Toussaint Louverture“.
Czwarty był mężczyzną około pięćdziesięcioletnim, z okiem żywem, z prędkiemi gestami, którego cała osoba wyziewała mocną woń walerjany; ubrany był w kaftan aksamitny, w spodnie aksamitne, a kamizelkę i czapkę miał z kociej skóry, przyjaciołom odpowiadał na zawołanie: „Zwierzynka“. On to był, który wszystkie garkuchnie Gościnnego Dworu zaopatrywał w te króliki z dachów, co to Jan Robert tak mocno się obawiał, ażeby go niemi niepoczęstowano, w miejsce królików piwnicznych, a woń walerjany, którą wyziewał, była właśnie przynętą dla tych
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/26
Ta strona została przepisana.