spojrzenie wyniosłego bretona nie zdradziło palącej namiętności; którą ukrywał w piersi. Jak młody spartanin, z uśmiechem na ustach pozwalał szarpać sobie wnętrzności.
To prawda, że uśmiech ten był bolesnym.
Godzina odjazdu nadeszła.
Kolomban pożegnał Karmelitę przyjacielskim pocałunkiem, złożonym na obu policzkach bladych i wilgotnych młodej dziewicy; potem uprowadzony przez Kamila, wybiegł.
Kamil odprowadził Kolombana aż do dyliżansu. Tam, biorąc go na stronę po raz ostatni, Kolomban kazał przysiądz swemu przyjacielowi, że będzie szanował młodą dziewicę, jako swą przyszłą żonę, aż pokąd nie zostanie jej mężem.
Następnie Kamil wrócił do domu przy ulicy św. Jakóba, gdzie zastał Karmelitę całą we łzach.
W istocie, było to złamanie serca Karmelity, takie zerwanie ostatniego węzła, który jeszcze łączył ją z przyszłością.
Przyjaźń Kolombana, zrodzona z poświęcenia i wdzięczności u łoża matki umierającej, stanowiła łącznik między przeszłością i przyszłością; odjazd jego wydzierał z serca sieroty resztki dziecinnych jej wspomnień. Odtąd była sama na świecie, gdyż Kolomban nie powiedział kiedy wróci; nikogo nie mogła prosić o przyjaźń i opiekę, tylko Kamila, to jest młodego człowieka, którego lekkomyślność i roztrzepanie, gdy porównała z poważną, czułością Kolombana, wtedy w całej strasznej prawdzie opanowała ją głęboka boleść, granicząca z rozpaczą i czuła się prawie samotną, zgubioną w tej pustyni nieznanej, która się światem nazywa, bez uczucia, bez siły i pomocy! Płakało więc biedne dziecię gorzko i obficie, gdy Kamil wrócił.
Na odgłos wejścia kreola, Karmelita podniosła głowę, ale tylko dla tego aby zobaczyć, czy przypadkiem Kolomban nie wraca z nim razem. Zobaczywszy, że sam jest, opuściła głowę na piersi.
Kamil stał jakiś czas milcząc na progu drzwi; czuł, iż nie tak głęboko jest w sercu młodej dziewicy, jak sądził.
To też zrozumiał, że nie o sobie, lecz o nim, o bretonie należało mu z nią mówić.
— Przynoszę ci, wyrzekł, od Kolombana, zapewnienie głębokiej jego przyjaźni.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/260
Ta strona została przepisana.