pójść na wieś: chodziło, by wynaleźć schronienie bez sąsiadów.
Otóż Kamil i Karmelita pojechali jednej niedzieli zrana, każde z osobna, obawiając się rozbudzić złośliwość sąsiadów i złączyli się przy rogatce Maine, gdzie wzięli się pod ręce z radością dwojga kochanków, którzy zmuszeni byli rozłączyć się na godzinę.
Dzień był wspaniały, niebo zaćmiewające niebieskie, drzewa przy drogach potrząsały dumnie wierzchołkami, z których zlatywały pierwsze uschnięte liście, tak jak odbiegają od serc naszych pierwsze złudzenia.
Dwoje młodych sądzili, iż przechodzą pod tryumfalnym łukiem; natura obdarza podobnemi ucztami kochanków z niezmierną szczodrobliwością: dyskretna i łaskawa wspólniczka, karmicielka nieustająca, jak matka zdaje się podawać obfitą pierś świeżo zrodzonej miłości.
Szli więc w ten sposób równinami prowadzącemi do Meudon, wzbudzając przez całą drogę zachwyt w przechodzących; każdy spoglądał na nich okiem uwielbienia, starsi jak na wspomnienie i żal za przeszłością, młodsi, jak na obietnicę i nadzieję przyszłości.
Była to w samej rzeczy, para godna spojrzeń, młoda, piękna, zakochana. Kamil z odbłyskiem dumy, Karmelita z odcieniem zamyślenia; był to żywy obraz szczęścia, któremu nie brakowało nawet chmurki białej, stanowiącej plamę na niebie choćby najczystszem.
Przybyli wreszcie do Bas-Meudon. Meudon wydawał się jeszcze za ludnym Kamilowi.
Wchodząc do małego domku, którego nieznała, Karmelita uczuła radość; zobaczyła swój krzak różany.
Kamil, nie wiedząc, jakie ukryte wspomnienia łączyły się z poetycznym krzakiem, wiedział, jaką głęboką czułość miała Karmelita dla tego w pewnym rodzaju talizmanu; rozkazał służącemu przenieść go krótszą drogą, gdy on i Karmelita szli dłuższą; tym sposobem młoda dziewczyna zastała go wcześniej od siebie w mieszkaniu.
Ucałowawszy, upieściwszy swój krzak różany, Karmelita przeniosła go do swojego pokoju i zajęła się całym domem.
Śliczny to był, maleńki, słomą kryty domeczek, wystawiony zapewne przez jakiegoś artystę, na wzór sielankowej architektury, w rodzaju której czterdzieści lat temu,
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/270
Ta strona została przepisana.