wiele rzeczy... Kiedy tak, myślała sobie, gdyby Kamil odjechał, wiele rzeczy zatarłoby się znowu.
Weszła marząc do swego pokoju.
Pokój ten był jakby bratem owego, który Karmelita zajmowała przy ulicy św. Jakóba. Kamil kazał ustawić w nim sprzęty w takiż sam sposób, wisiały też same białe firanki, leżał ten sam różowy dywanik.
Inne pokoje, urządzone z fantazją artysty i gustem człowieka światowego, zawierały arcydzieła sztuki ebenistów paryskich: był to cały poczet buduarków, w których poważnemu Kolombanowi bardzo źle było.
Kamil zatem bardzo rozsądnie postąpił, wyznaczając dla niego mieszkanie osobne.
Dwoje kochających się ludzi spędziło tam cały miesiąc wrzesień nierozłącznie; jedno wstawało myśląc o drugiem, drugie szło spać, aby myśleć o tamtem. Ani jedna chwila w dniu nie przeszła tak, by w zupełności, wyłącznie do nich nie należała. Zapomnieli o wszystkiem, o Paryżu, o ulicy św. Jakóba, o całym świecie i powiedzielibyśmy, że prawie o Kolombanie, gdybyśmy mogli nie zapytać się Karmelity co znaczyły te westchnienia, które wydawała niekiedy, przymykając oczy i pocierając ręką czoło.
Odłożywszy na bok westchnienia, które sam tylko opowiadający mógł spostrzedz, lecz których kochanek nigdy nie słyszał, nie było innego w ich przekonaniu świata nad ich ogród; innej rzeki nad strumyk w ogrodzie; innego słońca nad to, które wstawało po za wielkiemi drzewami ich ogrodu.
Obojętność ich względem rzeczy, równała się obojętności względem ludzi; potrzeba było sztuki na fortepian, niektóre suknie wymagały przerobienia, tysiące przyczyn znalazło się, by pojechać do Paryża, lecz tak im było dobrze w małej chatce w Bas-Meudon, iż nie mogli odważyć się, żeby ją opuścić.
A przytem ukazać się razem przy ulicy św. Jakóba, wejść do tego domu, z którego zdawało im się, że wszystko zabrali, a gdzie mimo to pozapominali tak wiele rzeczy, których potrzeba dopiero brak wykazała, przechodzić wreszcie około wszystkich tych szydzących przyjaciół, było to bezwstydem wyższym nad siły karmelity. Przytem, ponieważ obywali się cały miesiąc bez tych przedmiotów, mogli się obejść miesiąc jeszcze.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/272
Ta strona została przepisana.